Translate

sobota, 27 czerwca 2015

Dzień 17: Czyli w głąb lasu mononoke no hime, Gosiaczek superstar, kolacja z klonami

Godzina 5.40 rano. Mitsuko wstaje i szeleści reklamówkami. A niech ją coś trafi. Obiecała, że będzie cichutko. Zachciało się jej pakować. Nie mogła zrobić tego wczoraj wieczorem?

Godzina 6.00. Mitsuko dalej szeleści.

Godzina 6.20 j.w.

Godzina 6.40 j.w.

Godzina 7.00 j.w.

Gosia z pasją przewraca się na swoim łóżku. Hehhehe jest wkurwiona na maksa. Niech się przyzwyczaja. W końcu zaprosiła Mitsuko do siebie do Polski. W jednej chwili wyobrażam sobie Mitsuko w domu u Gosi, szeleszczącą reklamówkami o 5.40 nad ranem. Ta myśl wprowadza mnie w dobry nastrój. Uśmiecham się sama do siebie szeroko. Wiem. Jestem wredna. Bardzo warui. Upominam się w myślach. Nic nie pomaga. Dalej się usmiecham.

Wstajemy i szybko ogarniamy temat. Jestesmy zwarte i gotowe. Jeszcze tylko zmiana pokoju. Dzisiaj śpimy w dwójce. Ufff drugiej nocy z rzędu z reklamówkami Mitsuko nie dałybysmy rady.

Yessss!! Ryusei już czeka. Zasadniczo to nawet z nim nie pogadałyśmy, ze chcemy iść wgłąb lasu Mononoke no hime. Hmm. Pewnie coś dla nas już zaplanował. Nie umawialiśmy się na wejście do lasu. Trudno. Najwyżej podwiezie nas do punktu startowego, a potem po nas przyjedzie i pokaże resztę wyspy.

Japoński surfer rzeczywiście miał inny plan ale bez problemu go zmienia. Jedziemy do punktu skąd wyruszają wycieczki. Idzie z nami Japonka. Shyoko. Też jest z Tokio. Troche gorzej mówi po angielsku niż Cieko, ale i tak o niebo lepiej niż Ryusei. Fajna Dziewczyna!!

Na miejscu okazuje się, że Ryusei idzie z nami. Super!!

Wchodzimy w las. Łałłłłłłł!!!Jest piękny. Zdjęcia nie oddają uroku tego miejsca. Gigantyczne kamienie, wszędzie mech i wileeelkie drzewa. Nie bez powodu jest on wpisany na listę UNESCO. Nie wiem gdzie mam się patrzeć. Pstrykam fotki. Ciągle. Ciągle. I ciągle. Nie mam dość. Chyba obudził się we mnie japoński paparazzi. (takie moje prywatne określenie. Japończycy jak są za granicą to wszędzie i wszystkiemu pstrykają zdjęcia).

Ryusei idzie przodem. Jak przewodnik stada.....albo haremu.

Nie pozwala Gosi się wyprzedzić i ciągle ją hamuje. Zna tu każde drzewko. Co chwila coś pokazuje i bełkocze nazwy. A to sie tak nazywa, a to kwitnie a to jest znane z tego i z tego. Widać, że jest autochtonem. Ma chłopak wiedze. No i może się polansować przed gajdzinkami :P.

Na szlaku mijają na staruszkowie. Gosia jest zadowolona. Trochę bała się tej wyprawy do lasu. Bała się wspinaczki. Ale jak zobaczyła dziadków to jej od razu przeszło. Jak oni mogą to i my!!A co!!

Ufff wracamy. Po drodze sesja zdjęciowa przed prawie każdym krzakiem. Śmieja się z nas.
Ryusei prowadzi nas z powrotem. Trochę na dziko. Zboczyliśmy ze szlaku żeby urozmaicić powrót. Zaczyna padać.

Jesteśmy na miejscu. Ale cieniasy z tych Japoczyków. Droge przewidziana na 4 godziny zrobiłysmy w....niecałe 3 godziny? No tak ale dziadki potrzebują więcej czasu.

Sob sob sob. Mogłyśmy może jednak pójść na tę trasę przewidzianą na 10 godzin. Marudzę. Gosia zdziela mnie w łeb. A żeby jej tak Mitsuko szeleściła tymi reklamówkami od 3 nad ranem!!

Z żalem wychodzimy z lasu. Znaczy się ja. Trochę się już rozpadało i raczej już nie przestanie. Miałyśmy farta, że wczoraj nie padało i zdążyłyśmy zwiedzić wyspę. A dzisiaj las. Niechybnie na Yakushimie zaczyna się już pora deszczowa. I będzie teraz padać. I padać. I padać. I padać. I tak jeszcze z m-c? Albo dłużej?

Jesteśmy głodni idziemy jeść.

W knajpie.

Umieramy z przeżarcia. Czyli jak zwykle. Japończycy są pod wrażeniem naszych umiejętności jedzenia pałeczkami. A co!! Trening czyni mistrza. Nie od parady w podstawówce traktowałam kotlet mielony i ziemniaki pałeczkami. He. Teraz mnie chwalą. Chociaż trzymam je nieprawidłowo :/. Nie ważne. Ważne, że makaron nie spada.

Podczas obiadu dokonujemy następnej obserwacji. Japończycy grzebią sobie nawzajem w talerzach. Honto. Nie kłamię. Na dzień dobry Ryusei dał Gosi kawałek swojej potrawy bezpośrednio do jej talerza. A Shyoko swoją do mojego. Poza tym strasznie siorbią ramen (zupa z makaronem ala spagetti i z warzywami oraz jajkiem).

Nie zjadłam wszystkiego. Japoński surfer jest żarłoczny. Nie pogardza moją resztką obiadu. Bez kitu. Grzebią na całego.

Gosia jest zadowolona. Ma teraz tylko jedno życzenie. Chcę się wykapać! Entuzjastycznie żąda. Eeeeee. Miny Japończyków bezcenne. Demo reino desu, samui desu (ale pada deszcz, jest zimno). Chcę się wykąpać w morzu!!!Żąda bezwzględnie tonem nie znoszącym sprzeciwu. Japończyki widzą, że to nie przelewki. Ja robię kółka na czole za jej plecami.

Jedziemy na plażę. Dalej pada. Gosia już czeka w stroju kąpielowym. Piszczy ale dalej chce się wykapać. Ja niekoniecznie. Pada i jak dla mnie jest troszkę za zimno. Gosia jest w euforii. Biegnie do wody, a w tym czasie japoński surfer mówi, iż dobrze, że w tym miejscu nie ma ryb. Ha ha. Dobre sobie :P.

.....1 minuta później.

Łaaaaaaaaaaaaaa!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Tu są rybyyyyyyyyyyyyyyyyyy!!!!!! Obrzydliweeeeeeeeee!!!!!! Łeeeeeeeeeeeeeeeeeee!!!!!Wrzeszczy na całego jak opętana. Wypada z wody jakby sto diabłów (w tym przypadku ryb) ją goniło. Japończyki przewracają się ze śmiechu. Bez kitu. Mało co się nie posikali. Robią jej zdjęcia. Pewnie dla swoich znajomych. Nikt z lokalsów by im przecież nie uwierzył. Whatsss shi sejd. Pytaja mnie. Tłumaczę. Jednocześnie dodaję. Polacy wcale a wcale nie są dziwni. A wyjątek potwierdza jedynie regułę no nie? Prawda, że bronię honoru naszego kraju?

Można byłoby pomyśleć, że to koniec kąpieli Gosi. Nic bardziej mylnego! Gosia jak się na coś uprze to koniec. Chcę iść nad rzekę!!!! Muszę się wykąpać!!! Awanturuje się dalej. Japończyki rechoczą i obiecują, że zabiorą ją nad rzekę i na 100% nie będzie tam ryb.

No ryb może i nie.....

Rzeka. I żeby nie było. Dalej pada.

O łałłłłłłł!!!Jak cudnie!!!Gosia jest zachwycona. Jaka ciepła woda!!

Wcale nie jest ciepła ale to tylko moja prywatna opinia. W końcu Gosia to gorąca laska. Namawia mnie żebym i ja weszła. Po moim trupie. Japończyki mają dalej ubaw. Shyoko kręci film z wyczynami Gosiaczka swoim aparatem. Jak nic Gosia będzie gwiazdą wszystkich możliwych japońskich serwisów internetowych. Już widzę te tytuły: Kosmici tj. woda + rudowłosa gajdzinka na Yakushimie.

Ryusei szepcze mi do ucha. Wiesz ryb to tam nie ma ale na drzewach są węże. Czasem wpadają do rzeki. Szelmowsko się uśmiecha. Hehehe bardzo dobrze go rozumiem. Również się uśmiecham. Hmmm powiedzieć o tym Gosi jak pływa czy nie powiedzieć? Dylemat na miarę Hamleta rzekłabym.

Jestem dobrą przyjaciółką. Postanawiam ją oszczędzić. Niech ma tę chwilę nieświadomości. Na razie. Po czym po jej wyjściu z rzeki bezzwłocznie informuję ją o wężach.

hehehhehe:))))).

Wracamy. Ryusei zawozi nas chyba do siebie. Herbatka, kawka, pożegnanie z Shyoko. Wraca już teraz do Tokyo. My też się żegnamy. Jesteśmy już trochę zmęczone. Chcemy zaprosić Ryuseia do knajpki na kolację ale nas ubiega. Sam wychodzi z propozycją. Bez kitu mili są ci Japończycy.

W hostelu.

Gosię dopada "zazdrosna" recepcjonistka. Żąda relacji z wycieczki. Gosia z lubością informuje ją ze wszystkimi szczegółami o przebiegu spotkania włącznie z nocnym onsenem. Mina dziewczyny ponoć bezcenna. Wredna jest ta Gosia. Oj bardzo wredna.

 I właśnie dlatego tak dobrze się dogadujemy!!

Kolacja.

Japoński surfer przyjeżdża po nas samochodem. Nie jest sam. Wziął ze sobą następną kompanię Japończyków do oglądania dziwnych rudych kosmitek.

Kanjpa sushi. Trzeba powiedzieć, że robi wrażenie. Gosia jako sushi maniak jest w siódmym niebie. Wyraziła chęć pójścia na sushi i ma te swoje sushi. Trzeba powiedzieć, że chłopak się postarał.

Jesteśmy w szóstkę. Ja, Gosia, Ryusei, Naomi, Kaori i jej mąż Leia. Wzbudzam dużą sympatię Kaori kiedy mówię, że imię jej męża Lei jest bardzo proste do zapamiętania. Leia. Księżniczka Leia z gwiezdnych wojen :P. Japończyki rechoczą. Leia się nie śmieje. Dziewczyny chwalą nas za naszą urodę i nie wierzą, że mamy tyle lat ile mamy. No. To mi się podoba. Już je bardzo lubimy. Ale Kaori jest śliczna. Jak z obrazka. Generalnie japońskie dziewczyny nie są jakieś szczególnie urodziwe. Ale jak już któraś jest ładna to na prawdę jest ładna. Japonki nie sa za bardzo zrózniocwane. Wszystkie generalnie sa niskie, maja czarne włosy, drobną budowę, ciemne oczy. Róznia się jedynie kształtem twarzy, cerą i wielkością oczu. Te śliczniutkie wyglądaja jak laleczki z ich alabastrowa cerą. Niestety ładna Japonka to zrobiona Japonka. Brak jest w Japonii dziewczyn naturalnie ładnych bez make upu.

Rozmowa toczy się żwawo pomimo tego, iż Japończyki średnio mówią w engrishu.  Zamawiamy najlepsze sushi w zyciu. Gosia jest przeszczęśliwa. Pożera swoje ulubione sushi z kawiorem wielkości fasoli. Jesteśmy pod wrażeniem bo okazuje się, że Kaori i Leia mają własną restaurację a mimo to zaprowadzili nas tutaj a nie do siebie. Specjalnie dla Gosi. Ryusei powiedział im, że Gosia jest maniaczką sushi. A tutaj jest najlepsze sushi na Yakushimie.

Naomi jest bardzo zabawna. Ledwo ją rozumiem bo tak strasznie bełkocze w engrishu ale jednak da się z nią rozmawiać. Z dumą informuje mnie, że uczyła się kilku języków w tym angielskiego i włoskiego. Nie chce myśleć jak mówi po włosku. W każdym razie pracuje jako recepcjonistka. Dobrze że nie w szkole językowej. Boshe mówi coraz gorzej. Alkohol robi swoje. Japończyki nie mają mocnych głów.

Gosia bardzo mnie lubi. I jak zwykle robi mi reklamę. Sheeee loveees beeer wykrzykuje podekscytowana wskazując w moim kierunku. Veeeery muuchhhhh. Drze się dalej na cały lokal lekko już zawiana. Naomi tooo loveees beeer wykrzykuje Kaori. Naomi nie protestuje. Ja też. Uderzamy się kufelkami. Nagle dochodze do niebezpiecznych wniosków. Naomi i Kaori to najlepsze przyjaciółki. Ja i Gosia też. Naomi kocha piwo i Kaori lubi to jej wytykać. U nas the same. Kaori uwilebia sushi z kawiorem to jej ulubione. U Gosi to samo. Poza tym obie mają bardzo niski (jak na kobiety) ton głosu i obie śpiewały w zespołach. Nawet mają podobnych mężów, w ten sam sposób ich strofują (bez kitu). Jezu. Są takie same. Patrze na lekko zawianą Naomi siedząca obok mnie. Niestety u na jest podobnie. No z tą róznicą, że ja lepiej mówię po angielsku. I mam mocniejszą głowę. Bezapelacyjnie. Cała szóstka zauważa duże podobieństwa co jest przyczynkiem do kolejnego rechotu. Kolacja z klonami.

Robi się późno. Wychodzimy z knajpy i z żalem się żegnamy się z Leią i Kaori. Wychodząc z lokalu Ryusei mówi Gosi, że Naomi to jego dziewczyna ale jego na nią nie stać bo......pije zbyt dużo piwa. Umieramy ze śmiechu. Naomi szóstym zmysłem wyczuwa, że o niej była rozmowa. Próbuje wymusić od nas co takiego Ryusei powiedział. Gosia jest twarda, nic nie mówi. Ryczy ze śmiechu, zgięta w pół całą drogę. Ja udaję, że nie wiem o co chodzi. Naomi nie odpuszcza i bije Ryuseia po głowie. Żąda wyjaśnień. Ryusei cudem prosto prowadzi samochód. Jedną ręką. Drugą broni się przed Naomi. Jezus Maria zaraz będzie jakiś wypadek. Naomi nie odpuszcza, drze się jak najęta i go bije. Gosia wyje. Ja modlę się żebyśmy dojechali w jednym kawałku.

Na miejscu.

Nnnnaaaadeeeee!!!!Łup łup łup po głowie japońskiego autochtona. Gosia dalej wyje. Ufffff. Dobra. Żyjemy. To najważniejsze.



1 komentarz:

  1. Czytając Twoje teksty czuję jakbym był w Japonii i widział to co Ty tam :)

    OdpowiedzUsuń