Translate

piątek, 5 czerwca 2015

Dzien 16: Czyli Yakushima wyspa, o której śni każdy Japończyk, o skutkach błędu pewnego kierowcy autobusów, wycieczka z jelonkami, małpami i kosmitami w tle, Mitsuko, o tym co może czyhac w japońskim barze i co z tego wynikło

Yakushima, wyspa na poludnie od Kyusiu. Rezerwat przyrody zawierajacy pierwotny las a w nim 1000 letnie drzewa. 100 km dlugosci i szerokosci. Serce wyspy to wlasnie ten las, ktory jest wpisany na liste UNESCO. Podczas naszej podrozy po Japonii wielu Japonczykow zapytywalo sie nas o cele naszej wycieczki. Na haslo Yakushima wielokrotnie slyszalysmy swisty, pomrukiwania i niedowierzanie. A przede wszystkim zazdrosc w glosie Japonczykow. Zadne z wymienionych przez nas nazw nie wywolywalo takich emocji jak wlasnie to slowo. Zdjecia nie oddaja uroku tego miejsca, a jednoczesnie zobaczylysmy zaledwie ulamek tego co mozna zobaczyc.

Jestesmy na miejscu o godz. 9 rano. Hostel mamy bliziutko wiec sprawnie i szybko do niego trafiamy. W drzwiach wita nas opalona dziewczyna, recepcjonistka, ktora od progu informuje nas, ze mamy za 20 minut autobus i jest to jedyny autobus jaki dzisiaj kursuje, a jutro ma byc pochmurnie, co oznacza niechybnie deszcz.

Prawie gubimy bagaze z wrazenia. Tlumaczymy dziewczynie, ze mamy tour bus, a ona ze rozumie ale to jedyny autobus dzisiaj zeby dojechac. Dojechac gdzie, ja sie pytam. Zagadka ta po dzis dzien nie zostala rozwiazana.

Biegiem pedzimy na przystanek autobusowy. Malo co klapek nie gubimy. Objazdowke mamy co prawda po 13 godzinie ale skoro to jedyny autobus tego dnia w tym kierunku, to wyboru nie mamy. Zziajane czekamy. Nawet nie zdazylysmy sie zameldowac, tak sie spieszylysmy. Na przystanku okazuje sie, ze busow jest kilka a nie jeden dziennie. Dla uscislenia, kilka co godzine. Rozklad jazdy nie klamie. Co to to nie. Recepcjonistka to zas inn para kaloszy.

Podjezdza autobus. Nauczone przykrym doswiadczeniem w Kagoshimie, podsuwamy pod nos kierowcy mapke z zaznaczona stacja port Anbu. Zarowno po japonsku jak i po engrishowsku mowimy gdzie chcemy wysiasc. Jasniej sie juz nie da. Hai, hai macha lapkami. Ufffff wie gdzie nas zawiesc.
Podroz trwa niecale 45 minut Autbus sie zatrzymuje i kierowca spoglada na nas znaczaco. To tu? Pytam sie, chcac sie upewnic. Hai hai swiergocze radosnie. Wysiadamy. Skwer niemilosierny.

Mamy jeszcze duzo czasu wiec na luzaczku rozgladamy sie po okolicy. Hmmmmm nie wyglada to nam na port. Yakushima ma dwa porty. Jeden, do ktorego rano prxybylysmy i drugi, ktory byl miejscem naszej zbiorki. Ale spoko przeciez to na pewno tu. To niemozliwe zeby lokalny kierowca nas zle wysadzil co nie???? Idziemy cos zjesc jest jeszcze full czasu do odjazdu bus toura. Zdazymy. Spoko.

Jasne....przeciez nie moze byc normalnie, nie?????

................

Wysadzil nas na terminalu na lotniskowym. W polowie drogi do Anbou. No comment. Znowu nas oszukali. Dzisiejszego dnia juz dwa razy. Najpierw recepcjonistka potem kierowca autobusu. No comment.

Dobra musimy poczekac na nastepny autobus, bowiem na piechote jest za daleko i na bank nke zdazymy na tour busa. Gosia jest strasznke zla na kierowce. Bluzba pod nosem :p.

Wychodzimy z powrotem na przystanek. Ok mowie, spoko bedzie dobrze, zdazymy na bank. Podchodzimy do rozkladu jazdy

.........

&$35* cnkogdsvh&$=<4,.(( cholerny kierowca autobusu!!!! Wlasnie nam uciekl autobus do portu. Nastepny jest za godzine i nie jestesmy pewne czy sie wyrobimy.  Szlaczek by to trafil!!!!Gosia zlorzeczy. I tym razem nie tylko ona.

Stoimy zle i smutne. Dobra wkurwione na maksa. Niech bedzie.

Nagle pojawia sie......on.

WYBAWICIEL!!! Tubylec, autochton!!!!

Whats the matlers gerss wystekuje. Odwracam sie i widze calkiem przystojnego (jak na warumki japonskie oczywiscie) mlodego Japonczyka. Smukly, wysportowany, opalony, taka troche...japonska wersja australijskiego surfera (tak Aga mysle o tobie jak pisze to zdanie).

Eeeeeee spoznilysmy sie na nasz autobus. W jednej chwili opowiadamy mu historie naszego zycia i o tym jak zle nas potraktowal kierowca autobusu. Musialysmy sie w koncu wyzalic, co nie????

Chlopak jest bardzo uprzejmy, w jednej chwili proponuje nam podwozke. Zgadzamy sie blyskawicznie. Musimy tylko chwilke poczekac bo czeka on na klientke, ktora musi odwiezc. No problem kochaniutki. Zaczekamy ile bedzie trzeba. W koncu jestes naszym wybawicielem!!!

Czekajac na dziewczyne rozmawiamy. Nasz wybawiciel ma na imie Ryusei jest lokalnym tubylcem i.....instruktorem nurkowania na Yakushimie. Brzmi coraz lepiej. W pierwszej chwili błędnie zrozumialysmy, ze chlopak jest przewodniiem po Yakushimie. W jednej chwili robimy oczy kota ze Shreka. Reallllllyyyyyy????Usmiechamy sie szeroko. W koncu chcialysmy lokalsa z samochodem!!! Ale szczescie!!! Chlopak szybko prostuje pomylke ale jednoczesnie widzi duuuuzy zawod w naszych oczach. Reaguje blyskawicznie.

I hafffe a frendooo belkocze w engrishowym. He can help you. Yessssss yesssss yessss. Ma kolege, ktory jest przewodnikiem i ktory moze nas oprowadzic po wyspie!!!!! Bosko!! I too can takjuuu alalud theajlad demo working ashita. Chlopak wyraza chec nianczenia nas kawaii turystek, jednak ma jutro prace, wiec nie moze nas oprowadzić. Hontoni zannen, mówimy jednogłośnie. Hontoni (naprawde szkoda, naprawde). Sob, sob.

Ryusei musi wykonac telefon do przyjaciela wiec odchodzi na bok. Piszczemy z radosci. Nie dosc, ze mamy podwozke to jeszcze lokalsa przewodnika z samochodem. Ale mamy farta!!! Glup.....znaczy sie szczecie sprzyja odwaznym ot co!!!!!

Wraca, ubijamy targu. W miedzy czasie Gosia pedzi do sklepu po czekoladki. Za podwozke i zalatwienie nam przewodnika. Nalezy sie japonskiemu surferowi!!A co! Nie chce ich przyjąć. Śmieje się. W końcu ulega. mamy czyste sumienie. Ma pełne uzębienie w przeciwieństwie do managera, więc mu nie zaszkodzą.

Przychodzi klientka Ryuseia. Wsiadamy i jedziemy. Przez caly czas rozmawiamy. Jest super!!!Lepiej byc nie moglo. Ryusei jest bardzo mily i wyglada na normalnego i porzadnego chlopaka. Odwozi Japonkę i zawozi nas do Anbu. W miedzy czasie studiuje program wycieczki z busem i komentuje. Stwierdza, iż sporo rzeczy zobaczymy z nasza dzisiejsza wycieczką ale na pewno jest jeszcze kilka rzeczy, które jego kolega może nam pokazać np. jedyny w swoim rodzaju onsen, który jest połączony z morzem. Można tam wejsc tylko w sciśle oznaczonym czasie, tj. wtedy gdy jest odpyw wody, normalnie jest on bowiem zalany. Super!!!

W trakcie jazdy czeka nas następna niespodzianka. Japoński surfer proponuje nam, że może jak skończy pracę, to zmieni kolegę i czy my mamy coś przeciwko. Nie. Absolutnie nie. Nie mamy nic przeciwko. Szczerzymy się radośnie, jak głupi do sera. Fajne z nas laski nie?

Podaję naszemu wybawicielowi swój nr telefonu. Uzgadniamy, że kolega pojawi się o 8.30 przed naszym hostelem. Jesteśmy w euforii.

Przyjeżdżamy do port Anbu. Cierpiąc już na nerwicę potwierdzania znajdowania się w prawidłowym miejscu, jeszcze raz upewniamy się lokalsów czy jesteśmy w dobrym miejscu. Uffff jesteśmy. Yeee jesteśmy bosskie i mamy japońskiego surfera za przewodnika!!!Ot co!!

Jeszcze tylko krótka wizyta w pobliskim supermarkecie i piski miejscowych Japonek gdy pytamy się o lokalne przysmaki. Uwielbiają nas wszędzie. Zostawiam polar w kasie. To już 10010202 raz, chociaż częściej zostawiam komórkę. W kiblu. Robiąc zdjęcia. Normalka. Pani wybiega i oddaje zgubę. Gosia przewraca oczami.

Tour bus. Autobus osobliwości. Sami Japończycy. Niektórzy dziwni. Bardzo dziwni. Pilotka jest lokalsem i cały czas bełkocze po nihongijsku. Piąte przez dziesiąte rozumiem. Zrozumiałabym jeszcze więcej ale jej głos ma cudowne właściwości usypiajace. Z trudem odganiam sen. W końcu mam gapić się przez okno autobusu i pstrykac fotki jak się zatrzymamy. Gosię jej głos irytuje. Gada jak z płyty. Jak nakrecona.

Oglądamy wodospad, plażę. Ooooo i małpki sie trafiły. Jakiś jelonek. Kawaii.

No cóż. My też robimy za małpki. Jeden Japończyk nie mógł darować sobie fotki z nami w roli głównej na tle lasu. Wybiega przed nami i pstryka zdjęcia. Mało co się nie wywraca. Oczywiście ma jebitnie różowy aparat fotograficzny. Standard. Nie wychodzą mu te zdjęcia bo na plaży obserwujemy jego rozpaczliwe próby zrobienia nam kolejnych fotek z oddali, ale chyba niedowidzi bo podaje aparat pilotce aby ta zrobiła nam zdjęcia. Japonka pstryka fotki w naszym kierunku i umiera przy tym ze śmiechu.

Cudowny kraj. Jesteśmy gwiazdami nie tylko telewizji ale i japońskiej fotografii. Uffff ciężkie jest życie zagramanicznego celebryty.

Wjeżdżamy autobusem w pierwotny las. Szczena opada. To tylko kawałek lasu, a jest przepiękny!!!Zaczynam gorączkowo myśleć. Kurde w końcu tu jesteśmy więc obowiązkowo musimy wejść w ten las i zobaczyć kilka słynnych zabytków natury, tj. archaiczne gigantyczne drzewa!!!! Mają one swoje nazwy i są rozsiane po całej wyspie. To przecież główna atrakcja tej wyspy!! Zaczynam wypytywać się zaklinaczki snu o trasy prowadzące do nich. Mam plan. Wybierzemy się tam jutro.Gosia jest zaniepokojona. Boi się jak widzi mnie w takim stanie. Oznacza to jedno. Moduł nakręcona Rudia = duuużo chodzenia, nie wiadomo gdzie, w jakim kierunku i przez jaki czas. Co gorsza, może jeszcze pod górkę. Słowem oznacza to dla niej kłopoty. Ostrożnie studzi moje zapały. Na próżno. Uderzam do pilotki autobusu z mapka w reku.

........

Czy nic nie może być normalnie? Pilotka rozwiewa moje nadzieje. Do najsłynniejszego drzewa jest 10 godzin drogi. 5 godzin w jedna stronę i 5 godzin w drugą. Szlaczek by to trafił. Nie ma mowy żebyśmy zrobiły jutro tę trasę. Niewiele krótsze są inne trasy. Nie przewidziałam tego. Trza było bardziej przyłożyć się do czytania przewodników. Strzelam focha. Jestem zła.Gosia przewraca oczami.

Wracamy. Dalej mam focha. Wchodzimy do hostelu. Jest nasza recepcjonistka od jednego autobusu na dzień. Wpadam na genialny pomysł wypytania się jej o dojście do lasu i......yes yes yes!!!Moje wysiłki zostały wynagrodzone!!!Jest w miarę krótka trasa, tj. 4 godziny chodzenia  łącznie, do miejsca, które było inspiracją dla Haoyo Miyazakiego (japoński Disney) do stworzenia swojego kultowego dzieła "Księżniczka Mononoke"!! Nazywa się ono Shiritani coś tam (później uzupełnię nazwy miejsc) i zawiera 3 ze słynnych starych drzew. Wiedziałam, że takie miejsce istnieje ale nie wiedziałam, że droga do niego jest stosunkowo krótka!!Ufff znowu głu...to znaczy odważnym szczęście sprzyja!!!

Schodzi mi ciśnienie. Damy rade ze wszystkim. Obejrzymy i onsen i Shiritani, a jak starczy czasu to coś tam jeszcze :)). Jednak ta recepcjonistka jest fajna.

W przypływie samozadowolenia z dzisiejszego dnia opowiadamy recepcjonistce o spotkaniu z Ryuseiem. Robi dziwną minę. Zaczyna pytać czy chłopak ma licencję przewodnika. ??? Eeee. A po to co? Pytamy głupkowato. No jeśli coś się stanie to mogą być potem problemy. A co ma się stać? Jakie problemy? Przecież Ryusei to porządny, młody, fajny Japończyk, który jest naszym wybawcą nie??? Do you know him? Zapytuje nas. Eeeeee....

You meet some stranger. Wskazuje przytomnie. Bardzo przytomnie. You know, guys are cheeky. Dodaje niewinnie. Cheeky pyta Gosia. You know they likes girls. But every guy like girls. Hmmmm. Dopadają nas wątpliwości. Duże wątpliwości. No tak. Przecież nie znamy chłopaka, ani tym bardziej jego kolegi. Hmmm zaraz zaraz jak to było? Ryusei miał się do niego przyłączyć czy go zmienić? W końcu jesteśmy fajne laski, nie??. Dwóch kolesi w głuszy z nami.......

Eeee tam!!! Ryusei jest naszym wybawcą ot co!!Głupia jest ta recepcjonistka. Stwierdza Gosia. Przecież japoński surfer nie jest na bank zboczeńcem, mordercą ani innym dewiantem, nie? Nie????!!!!

Idziemy do pokoju. Dzisiaj po raz pierwszy w naszej podróży, śpimy nie we dwójke ale w czwórke, tj. w żeńskiej sali. Cztery kobitki. Jestem ciekawa innych podrózników.

W pokoju.

O jest jakaś Japonka. Na oko po czterdziestce. A propos oka. To chyba ofiara przemocy domowej. Ma jedno oko caaaałkowicie podbite. Piękny kolor. Fiolet. Jeden z moich ulubionych. Musiała chyba uciekać przed mężem/chłopakiem/dziewczyną aż na Yakushimę.

Hajl gerrrs. Bełkocze. Engrish w jej wydaniu jest straszny. Naprawdę straszny. Gorszy niż Ryuseia. Aj emm velly soollyy (jest mi bardzo przykro) boot ajjj tliipttt (ale upadłam). No tak. Każda ofiara przemocy domowej tłumaczy się tak samo. Hmmmm czyżby Japończycy mieli jednak jakieś skłonności do przemocy? Ta myśl mnie niepokoi. Hmmm jak to było. Ryusei miał go zmienić czy do niego dołączyć....?

Mitsuko, bo tak owej niewieście było na imię, tłumaczy się mocno. Śmieje się i prosi żebyśmy naprawdę nie myślały, że ktoś ja pobił. No dobra. Wierzymy jej. Niech jej będzie. Zadowolona pyta się z jakiego kraju jesteśmy.

PORANDO cedzę wyraźnie. Na wszelki wypadek mówię też Poland. Nie rozumiem dlaczego ale pernamentnie podczas całej naszej podróży po Japonii, większość Japończyków  nie rozumie jak do nich mówię po japońsku nazwę Polski. A przecież to Porando. Dopiero po kilku sekundach jarzą i klepią się w czoło. Ahhhh Porando so so so!!! Inne rzeczy rozumieją. Dziwne to. A może wcale nie takie dziwne. Wydawałoby się, iż wszyscy Japończycy wiedzą co to Polska i gdzie ona leży. W końcu są bardzo wyedukowani. No może jednak wcale nie są takimi kujonami, jak się o nich mówi. Zasadniczo odziiisanowie (dziadki) zawsze wiedziały co to za kraj i gdzie on leży. Szeroko się wtedy uśmiechali. Widać, iz Polska im się dobrze kojarzy. Z młodszymi Japońcami już bywało gorzej. Często nie wiedzieli co to za kraj i gdzie on leży. Ale do szewskiej pasji doprowadzało mnie jedno bardzo często zadawane przez nich pytanie. Porandoooo? A jaki tam macie język? No jak to jaki. Polski. Odpowiadamy. Robią wielkie oczy. Że co? Jaki język?Polski odwarkuję. Eeeeeee. Wyraz ogłupienia na twarzy Japończyków. Nie rozumieją. Znaczy się rosyjski? Zapytują. Ew$%^*)))(&^#%EGVNB<JB!!!!Co niektórym ciężko jest pojąć, że Polacy nie gęsi też swój język mają. Hmmm szkoda, że nie pytałam się czy u nich nie mówi się przypadkiem po chińsku :P.

Mitsuko jest jednak wyjątkowa. I to nie tylko z powodu pięknego fioletu.

Aaaaa Porando!!!!!Wykrzykuje zaskoczona. Tak. Odpowiadamy zdziwione jej reakcją. Zaczyna się trząść. Macha łapkami i ciężko łapie powietrze. Jest wyraźnie podekscytowana. Aaaaaa aj go Polandooo!!!In selltember!!!!!Ajjjj loffffff Polandoooo!!!Prawie skacze z radości. Nie. Ona skacze z radości. I macha przy tym łapkami. Czterdziestolatka ze śliwką pod okiem. Bezcenny widok. Za wszystko inne zapłacę kart... znaczy się gotówką. Z kredytówką jest kiepsko. Wolą cash cash onlllly cashh.

Rozpoczyna się długi monolog w pseudo engrishu. Mitsuko kocha Polskę. Nigdy u nas nie była, nie ma w Polsce rodziny ani przyjaciół, nie oglądała filmów, nie czytała literatury. Ale kocha Polskę :). Do tego stopnia, iż przyjeżdża do naszego kraju we wrześniu. Była raz w Niemczech i powiedzieli jej tam, że Polska to ładny kraj i tani. Bardzo tani.

Mitsuko molestuje Gosię o facebooka (ja na szczęście nie mam ale jak Ryusei mnie o niego poprosił to szczerze tego pożałowałam, ale i tak nie zmienię swoich żelaznych zasad. Nawet dla japońskiego surfera. Zettai.).

Gosia kocha ludzi. Jest bardzo otwarta i życzliwa. Proponuje Mitsuko żeby ta wpadła do niej do domu w Polsce. Mitsuko eksploduje. Wymieniają się adresami meilowymi.

Idziemy na żarcie. Jesteśmy już padnięte. I głodne. Moooocno głodne. Pytamy się "nieufnej" recepcjonistki gdzie tu można zjeść fajne, lokalne jedzenie. Poleca nam knajpkę.

W knajpce.

Jest uroczo, klimacik też jest. Siedzimy przy barze zastanawiając się co zjeść. Jak zwykle menu dla gajdzinów jest uboższe od menu dla autochtonów. Nie rozumiemy tego zjawiska. Dość często podczas naszej podróży spotykamy się z tym, iż menu nieJapończyka jest inne od menu Japończyka. Nie wiem o co chodzi. Może mi to ktoś wyjaśni? Jest to tym bardziej dziwne, iż Japończycy, jako naród baaaardzo przyjazny turystom, pomyślał o wszystkim. Nawet o jedzeniu, które dla przeciętnego Europejczyka jest dość egzotyczne. Nie dość, że mają angielskie nazwy potraw, to jeszcze są obrazki. Wszędzie. A jakby było mało jest jeszcze.....plastikowe jedzenie. Na wystawach lokali. Bez kitu. Honto. Na początku obśmiałyśmy ten pomysł gromkim śmiechem. Plastikowe żarcie tj. makaron z jajkiem i warzywami oraz mięsem umieszczone w plastikowej miseczce, plastikowe sushi, plastikowe kiełbaski itd. Ale ci Japończycy są dziwni!!Tylko oni mogliby wpaść na tak idiotyczny pomysł.

Parę obiadów dalej.

Japończycy są genialni. Troszczą się o turystów, którzy nie wiedzą co wybrać. Gajdzini wybierają najładniejszy plastik na wystawie. Ba!!!Często wybierając knajpę, sugerują się najładniejszym plastikiem na wystawie!!Nie trzeba wchodzić do środka i sprawdzać czy menu (tj. obrazki) się podobają!!!Genialne!!!

W miejscowej kanjpce w Yakushimie nie ma plastików. Nie ma nawet obrazków w menu. Tak jak pisałam. Im bardziej na południe tym większe wypiźdz.....wo. Mają tylko menu po angielsku z nic nie mówiącymi nam nazwami. Rozglądamy sie szeroko w poszukiwaniu żarciowej inspiracji.

Hmmmmm.......to wygląda ciekawie. Gosia wskazuje na fajne żarełko gotujące się w płytkim garnuszku położonym na palniku obok siedzącej nas Japonki. Ale co to jest? W Japonii bardzo często jada się z takiego kociołka. Przyjemnie bulgocze w nim japoński rosołek, a obok w osobnych miseczkach ulokowany jest ryż, warzywa, sos sojowy i np. surowa ryba. Wkłada się te warzywka do kociołka i gotuje. Kawałki ryby natomiast jedynie macza się w tym wywarze. Pychota.

Ruszam do akcji. Sumimasen co to za żarcie? Czy to dobre? Zapytuje sąsiadki. Drobna Japoneczka, zaskoczona moim nagłym pytaniem, podskakuje i odwraca się do mnie. Aaaa very good odpowiada. Bardzo dobrze mówi po angielsku. Naprawdę bardzo dobrze. Śmiem twierdzić, że o wiele lepiej od nas.

Wywiązuje się rozmowa. Cieko, bo tak ma na imię Japonka. Jest baaardzo kontaktowna. W lot podłapuje konwersację i zaczyna zagadywać. A po co a na co a dlaczego a z kim a gdzie itd. itp. Te same pytania co zawsze. My tez pytamy. Cieko jest z Tokyo, ma 27 lat i jest pielęgniarką i też singielką. Jest malutka i drobniutka. I głośno się śmieje. Baaardzo głośno.

Zamawiamy żarcie, ona uczy nas jak to się je. Oczywiście potrawy nie ma w naszym menu. Gosia głośno wyraża swoje niezadowolenie. Szukamy winnych. Żona właściciela przybytku wskazuje na swojego męża, a ten kładzie uszy po sobie i jęczy, że było za trudne do napisania po angielsku. On nie wiedział jak. To żadne wytłumaczenie.

Przez cały czas pijemy też umeshii. To rodzaj japońskiego wina ze śliwki. Mówię wam napój Bogów. Gosia szczególnie to lubi. Upodobała sobie ten trunek. Dosyć często :)). Ale ona ciągle robi mi reklamę u Japończyków, że piję duuuużo piwska. Połowa Japonii już to wie :). To oczywiście nieprawda.

Jesteśmy już troszkę zmęczone więc powoli zaczyna nam się plątać język (i tylko z tego powodu). W calym barze robi się bardzo gwarno, głośno i wesoło. Cieko cały czas trzebiocze. Ojj dużo gada. Chyba więcej niż ja. I głośniej. Nie, to ostatnie jednak niemożliwe.Wszyscy goście zwracają na nas uwagę. Śmieją się do nas życzliwie i nastawiają ucha co tam gadamy. No w końcu jesteśmy laski nie? Dwa sekushi rudzielce!!Znowu w centrum uwagi. Bycie gajdzinowym celebrytą to ciężka sprawa,. Bardzo wyczerpujace. Honto.

Opowiadamy Cieko naszą dzisiejszą przygodę z autobusem i Ryuseiem. Cieko myślisz, że Ryusei to jakiś morderca? I jego kolega? Nie wiem. Odpowiada pocieszająco. Śmieje się.

Gadu gadu hi hi ha ha bla bla bla bla.....wtem.....nagle....

Natariaaaaaaa!!!!!Ktoś drze się za moimi plecami. Odwracam się i patrzę. Osłupiałam. Stoi jakiś Japończyk. Wymachuje łapkami. Krzyczy moje imię i pokazuje telefon. Eeeee kto to? Dare ka? Nie znam tego kolesia!!

To Ryusei!!Krzyczy Gosia. Eeeeeeeeee???Umeshi robi swoje. Nie rozpoznaje wybawcy, autochtona, japońskiego surfera.Shimatta. Opadają nam szczeny na podłogę.Ale jak? Ale gdzie? Jakim cudem nas znalazł? I co on tu robi???!!!!

Natariaaa aj corrr yuuuuu (Natalia dzwoniłem) demo not wollllkig (ale się nie dodzwoniłem). Sprawdzam nr telefonu. Poprawny ale podałam polski prefix. Może o to chodzi?

How do you know it?? Pytamy się. Ryusei jest myślącym i działającym chłopakiem. Dzwonił. Nie dodzwonił się do mnie. Poszedł do naszego hostelu. "Nieufna" recepcjonistka powiedziała mu gdzie jesteśmy. Przyszedł do nas. Proste.

Uffff. No ale co on tu robi??!!!
Onsen tuuunajt!! Mówi. Ehhhh?! Onsen dzisiaj?! Teraz?!W nocy?!Eeeeeeeeeeeeeeee?????!!!!

Ryusei jeszcze raz sprawdził godziny przypływów i odpływów morza. Okazało się, że teraz w nocy jest odpływ......więc przyszedł po nas. Tak po prostu.

Dobrze, że jest Cieko. Robi za tłumacza. Nie ma żadnych wątpliwości. Jedziemy? Pytam się Gosi? Teraz, same, w nocy, tylko z nim?Nie wiadomo gdzie?

Jaki to onsen? Pytam się Cieko. Koedukacyjny? Czy osobne wejścia dla kobiet, mężczyzn? Sprawdza szybko. Eeeee.......koedukacyjny. Wystękuje. Znaczy wszyscy razem, goło i wesoło, we wrzącej wodzie. Decyzje podejmujemy szybko. Jedziemy!!!Wpadamy z Gosia jeszcze na genialną myśl. Zabieramy Cieko ze sobą. Jest zaskoczona. Miga się bo musi wstać o czwartej nad ranem. Idzie bowiem z przewodnikiem do lasu. Urok gajdzinek jest jednak zbyt wielki. Nie opiera się zbyt długo. Wypadamy z knajpki w świetnych humorach i przy aplauzie publiczności oraz staruszka-właściciela skruszonego brakami występującymi w jego menu.

Wracamy się jeszcze szybko po ręczniki do hostelu. W progu stoi "zazdrosna" recepcjonistka. Wybałusza gały ze zdziwienia. Gosia z radością informuje ją o naszych teraźniejszych planach. Wsiadając do samochodu, macha jej na pożegnanie radośnie. Złośliwa ta Gosia:)). Ale za to ją lubię!!

Teoria Gosi jest taka, iż dziewczyna musiała znać naszego surfera (mieszka on 3 domy dalej, podałyśmy jej jego imię) i była po prostu zazdrosna, myśląc, iż podbieramy jej chłopaka :)). Dlatego próbowała odwieść nas od pomysłu wycieczki z nim. Nie powiem ciekawa teoria :P.

Morze.

Onsen. Noc. Gwiazdy. Cisza. Spokój. Ciepła woda, nie wrząca (!). Jednym słowem bosko, cudownie, wypas i jeszcze tam same achy i ochy....

Jest kilkoro ludzi. Kobiety i mężczyźni. Wszyscy goli. My jednak jesteśmy nieśmiałe gajdzinki. Siedzimy z Cieko głęboko w wodzie w ręcznikach. Już raz dzisiaj robiłyśmy za małpki więc wystarczy :).

Bosssskooo......

Wracamy. Żegnamy się z Cieko ciepło i umawiamy się na wspólne spotkanie w Tokio. Będziemy szaleć wspólnie po mieście!!

W drodze do hostelu zatrzymujemy się jeszcze na chwilkę. Japoński surfer chciał chyba pokazać nas swoim znajomym, bo nie znajduję innego wytłumaczenia dla tego przystanku :)). Wokół samochodu grupka młodzieży. Oglądają nas, zaczepiają i próbują nawiązać konwersację w engrishu. Próbują. Kiepsko im wychodzi ten engrish ale i tak jest wesoło. Wzbudzamy duże zainteresowanie szczególnie pannicy z okularami i aparatem na zębach (nareszcie jedyna, która dba o zgryz), która jak sama stwierdza, jest lekko zawiana. Taaaa to widać :P. Inna z kolei wyrywa się do nas żeby powiedzieć, że ona chce się uczyć angielskiego. Bardzo. Chwalebne marzenie. Przyda im się. Bez dwóch zdań. Koleżanki z kolegą odciagaja ją na siłę stwierdzając radośnie do nas, że to.......debil. 

 Cudowni są ci Japończycy. Bez kitu.

Jedziemy dalej.

Aaaaaaa!!!! Co??!!!Ryusei jednak zamiast swojego kolegi jedzie jutro z nami??!!!Zamienił się w pracy na dni???Ooooo jedziemy w czwórkę?!Będzie jeszcze jedna Japonka??!!!Suuuuugoooiiii!!!!

He!!! Ale z nas fajne sekushi laski!!!:P








1 komentarz:

  1. Rudia, codziennie rano gdy piję kawę odpalam Twojego bloga niczym Pudelka:-) i czekam na kolejny odcinek przygód gajdzinek w Nihongo (kurde, serio napisałam to z pamięci - powiesz mi czy dobrze. Gajdzinki skojarzyły mi się wiesz z czym:-) ale to drugie - KURDE!!!! Chyba zapamiętałam!!!). Z jednej strony najbardziej się cieszę, że wróciłaś, a z drugiej... co z blogiem...???!!! w końcu to blog o podróżach...i mam pomysła!~ będzisz pisała o "podróży swojego życia" - czyli o przygodach jakie przecież Cię spotykają każdego dnia w naszym pięknym kraju - bo przecież ciągle wywijasz jakieś numery co nie???!!! Nie byłabyś przecież Mimią Rudia Szogunem itd:) Tadaaam:-) No, ale muszę przyznać, że moje podróże do innych krajów, czy te, o których tylko słyszałam to pikuś przy Waszej Japonii! To nie tylko przygoda Twoja i Gosi z tym krajem, ale i Japończyków z Wami:-) Ten ostatni post czytałam i nie widziałam świata naokoło siebie:-) BOMBA!!!! MUSISZ WYDAĆ KSIĄŻKĘ!!! Mam już tytuł: Gajdzinki w Nihongo:-) (sama, sama!!!)
    Echhh... Rudia....
    :-***
    A

    OdpowiedzUsuń