Translate

piątek, 18 marca 2016

Dzien 10: czyli Cameron Highlands - malezyjski plastik dla turystow c.d., nieoczekiwani towarzysze podrozy, Polak potrafi, zielone pola herbaty w takt muzyki Richarda Marxa

Wstajemy rano. Ale to juz norma. Tak wygladaja kazde moje wakacje.

Schodzimy do recepcji do naszego malo kumatego Chinczyka. Taksowki jeszcze nie ma. Wifi oczywiscie tez nie. Czyli wszystko po staremu.

Podjezdza taksowka. Jedziemy na dworzec autobusowy. Tam bedziemy wsiadac w autobus do Cameron Highlands.  Na niejscu czeka nas tam herbata. I truskawki. Niestety podejrzewam ze jeszcze cos wiecej. Ale sie zobaczy.

Dojezdzamy. Na liczniku okolo 10 myrow. Taksiarz zapewnia nam ze placimy 15 myrow. Tak tak wiemy. Przez telefon byla mowa o 15 myrach. Niewazne ze wyszlo 10. Znowu nas oszukali. Zdzieraja na wszystkim.

Wysiadamy przed biurem firmy przewozowej. Nie wiem po co kazali nam tam przyjechac. Czemu nie pod sam przystanek autobusowy?

Zagadka wyjasnia sie w mig. Kasuja nas nastepne 5 myrow od osoby. Po co? Zeby.... nas zawiesc pod przystanek. No comment.

Jestesmy zirytowane. Nie omieszkuje wyrazic swojego zdania glosno. Dobitnie. Po angielsku.

Ale bez laciny. Zeby nie bylo. To nietypowe dla mnie. Wiem. Sama jestem zaskoczona.

Nie tylko my czujemy sie oszukane. Obok nas slysze jakze znajome:

Ja pierdole!

Od razu lepiej. Krajanie, rodacy. Rowniez nabici w butelke.

Widze dwie blond glowy. Ona i on. Mlodzi. Wygladaja jak rodzenstwo. Identyczni. Ale nie. To malzenstwo. Na bank. Hmmmmm sa jak dwie krople wody. Moze to jednak rodzenstwo ktore nie wie ze jest rodzenstwem? Takie rzeczy przeciez sie zdarzaja. W operach mydlanych. Ale jednak....

Po chwili widze drugich. Ci sa czarni. Tez malzenstwo.

Wsiadamy razem do autobusu. Obie pary jada tam gdzie my. Szybko dochodzi miedzy nami do porozumienia. Oni tez czuja pismo nosem. Wiedza ze jada wprost w paszcze pulapki dla glupich turystow. Dosc nabijania w butelke. I dosc plastikowej tandety. Chcemy obejrzec tylko pola herbaty. Zadnych fabryk. Zadnych motyli. Zadnych plantacji truskawek. Zadnej popeliny dla turystow idiotow.

W autobusie zamieszanie. Kazdy usiadl jak chce. Ktos sie rzuca ze jego miejsce jest zajete. Normalka. Jak w Polsce. Jakis turban z fochem sie przesiadl. Jedziemy.

Hmmm. Dalej jedziemy. Jedziemy

Jedziemy
Jedziemy
Jak wyzej
Hmmm troche dlugo jedziemy. Zbankrutowalybysmy gdybys wziely taksowke.

Dojezdzamy do punktu z ktorego odjezdza autobus do Cameronow. No dobra. Niech im bedzie. Te dodatkowe 5 myrow. Nie zbiedniejemy.

Przesiadamy sie.
Jedziemy. Jedziemy. Jedziemy. Uzgadniamy plan dzialania.

Malezyjczycy to narod ktory nigdy sie nie spieszy. Oni maja na wszystko wywalone. Punktualnosc? Oni nie znaja takiego slowa. Mialo byc 4 godziny. Wyszlo po malezyjsku. Kolo 6 godzin.

Fakt. Mielismy pecha. Tego dnia przyjechaly wycieczki szkolne. Autokary pelne malych terrorystow. Nasz wlokl sie niemilosiernie godzine w korku.

Ale jaki uroczy wjazd do miasteczka. Spelnily sie wszystkie koszmary. Kolorowo neonowo plastikowo. Welcome. Strawbery. Bee. Sztuczne motylki pszczolki truskawki. Bazary pelne chinszczyzny. Tandeta krzyczy. Wszedzie. Chce spindalac w te pedy. Blondyni tez.

Wysiadamy. Ufffff. Czarny rzuca sie w poszukiwaniu samochodu ktory zawiezie nas na plantacje herbaty. TYLKO herbaty. Jest centrum turystyczne. Tam mozna wynajac auto. Ale drogo. Zdzieraja na maksa. Czarny szuka dalej. Wyglada na zdesperowanego. Jak my wszyscy.....

Niedlugo wraca. Znajduje. 36 myrow od osoby. Yes yes yes yes!!!! Polak potrafi! Bierzemy. Bez blondynow. Oni nie zdaza na autobus do Kuala Lumpur. Chca isc z lacza na jakas plantacje.

Jest samochod. Najpierw rozwoza nas po hostelach. Kwaterujemy sie. Inwigilacja na calego. Musze wpisac swoj wiek adres zamieszkania telefon skad przybylam narodowosc nr paszportu i cos tam jeszcze. Na chuj im te dane????

Mamy chwile. Lapczywie dossywamy sie do wifi. Jak do wodopoju. Przerazajace. Chroba 21 wieku. Jak nic.

Zaczyna padac. A wlasciwie lac. Ale i tak jest przyjemnie. W cameronach jest niewiele ponad 20 stopni. Cudownie. Blogo. Patelnia w Penangu mnie wykonczyla.

Zabieraja nas. Dwoch mlodych chlopcow. Okolo 18 lat?

Jedziemy po czarnych. Sa. Jedziemy na plantacje. Jestesmy zadowoleni. Uniknelismy tego calego badziewia i syfu dla turystow. Plantacja jest sliczna. Zielona herbata. Wszedzie. Robimy sesje fotograficzna. Czarni tez. Full zdjec. Czarny szaleje z aparatem. Ma wypasiony wiec korzysta.

Spotykamy blondynow. Cali mokrzy. Zrobili interes zycia. Musieli lapac taksowke. A mogli z nami.

Idziemy na herbatke. Lapczywie rzucam sie tez na ciastko z zielonej herbaty. Pychota. Czarni tez zadowoleni. Pingwiny patrza na nas z zaciekawieniem. Malo tu obcokrajowcow.

Jedziemy na druga plantacje. Chlopcy racza nas muzyczka. Na caly regulator. Na szczescie nie jest to allah akbar czy inne zawodzenia mully. O dziwo to zachodnia muzyka. Richard Marx. Same poscielowy puszczaja. Jest romantycznie. Ktoras z dziewczyn zauwaza ze chlopcy maja randke. Kierowca zabral na przejazdzke kolege. I puszcza mu piosenki o milosci. To na pewno to. Jestem pewna ze to para. Normalni chlopacy nie puszczaja Richarda Marxa. Tylko geje.

Kurde. Cos duzo tych gejow nam sie nawija. Ale szkoda mi ich. Homoseksualizm w Malezji jest zakazany. Chlopaki nie maja zbyt wielu okazji do romantycznych przejazdzek. A tu prosze. Przyjemne z pozytecznym.

Druga plantacja.

Mamy szczescie. Nie chcieli nas wpuscic bo juz zamkneli. Ale jednak pozwolili sie troche przejsc. W sumie to zwiedzilismy cala. Jest rownie sliczna. Ale inna. Duzo tu pagorkow. Tam byly bardziej pola. Pstrykamy fotki. Jest cudnie. Jestesmy szczesliwi.

Wracamy.

Idziemy na zarcie. Jak zwykle full zarcia. Do wyboru i koloru. Potem jakis bazarek. Wszyscy kupuja herbate. Na prezenty ofkors.Ja szukam magnesow. Sa. Ale badziewaste. Nie biore. O kubku moge zapomniec.

W pracy powiesza mnie. Za jaja. Ktorych nie mam.

Potem sklepik spozywczy. Bierzemy po piwku. Tutaj jest tansze!! Czarni kupuja wiecej. Biora na wyspy. Oni jeszcze maja jakies flaszki.

........

Polacy to jednak narod przewidujacy. Wiedza co jest najpotrzebniejsze w podrozy. Jestem pelna podziwu.

Idziemy do naszych noclegowni.Jutro znowu wstajemy rano. Jedziemy busem a potem promem na wyspe Kecil. Kecil nalezy do archipelagu wysp  Perhantian. Robocza nazwa Rudii to parhy. 2 i pol dnia w raju niczym z reklamy bunty.  Jedziemy z czarnymi. Oni tez wybrali Kesil.

Czarni to Lukasz i Gosia.

Aha. Pisalam ze jedziemy tam na krzywy ryj???? Nie? No to pisze. Nie mamy zabukowanego zadnego noclegu na wyspie. Oczywiscie lukasz i gosia maja.

Kurde. Damy rade!!! Najwyzej bedziemy spaly pod chmurka. Tam jest taki gorac ze mozna!!!!!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz