Znowu rano wstajemy.
Czy my podczas tego wyjazdu chociaz raz pozno wstalysmy?
Aha. W Penangu. Spalysmy do 10.30. Zapomnialam. Potem mialam wyrzuty sumienia.
O 8.00 mamy autobus potem prom na wyspy. Wleczemy sie na sniadanie. Asia na blogu Zu in Asia wyczytala o nalesnikach z truskawkami. Serwowane przez pare staruszkow. Gluchoniemych
Tak tak. Widzicie? Mozna pracowac nawet bedac starym i gluchym. W Malezji zus zapewne cieszy sie taka sama popularnoscia jak u nas.
Nalesniki. Pychota. I sok swiezo wyciskany. Oczywiscie tanio. Dolaczaja do nas Lukasz i Gosia.
Autobus.
Jedziemy w stylu malezyjskim. Czyli wleczemy sie.
Za to widoki sa boskie. Wszedzie palmy. Lasy palmowe. Cudo.
Lukasz sie denerwuje. Boi sie ze nie zdazymy na prom. Spoko luzik. Damy rade.
Po drodze postoj. Sikanie i jedzenie. Toaleta na zapleczu kuchni. Zupka z przydroznego baru. Sanepid tu nie dziala (podobnie jak zus). Wszyscy podostawali zawalu widzac warunki.
Malezyjczycy gapia sie jak biali jedza malezyjskie zarcie. Podpowiadaja ze mam dolac wiecej chili. Jasne.
Oczywiscie placimy 5 myrow wiecej niz lokalsi. Haracz turystow. Wszedzie rzna i oszukuja. Ale i tak bylo pycha.
Potem czekamy. Czekamy i czekamy. Na dwoch chinczykow. Masaka zamiast byc o 13 na promie bylysmy o 15.40. To ostatni prom. Standard. Nic nie moze byc normalnie.
A mowia ze to ja jestem niepunktualna.
Po przyezdzie Lukasz prawie wybiega z busu. Jest awantura. Wszyscy krzycza. Wymachuja lapkami. Kierowca busu dzwoni do biura ktore sprzedalo nam bilety na prom. Ponoc mamy bilety tylko w 1 strone. Mnie to nie przeszkadza. Moge zostac na rajskiej wyspie na zawsze.
Tylko najpierw musze znalezc tam nocleg.
Lukasz sie wyklocil. Bilety sa tam i z powrotem. Gosia to oaza spokoju. Podobnie jak ja.
Prom.
Hmmmm. Szumna nazwa. To po prostu wieksza motorowka.
Wchodzimy. Z nami jest jeszcze 2 francozow jeden koles w hawajskiej koszulce pingwinka z 3 malymi terrorystami i mezem oraz puszysta pingwinka z mezem/chlopakiem.
Sternik krzyczy:
Ready to fly???!!
Yesssssss!!!!!!
Lodka podskakuje. Pruje jak szalona. Rzeczywiscie lata. Hawajska koszulka podwinela sie calkowicie. Ukazuje w calej okazalosci majtasy. Puszysta pingwinka probuje robic sobie selfie. Mali terrorysci patrza na mnie wielkimi oczyma. Maja je jak spodki. Boje sie troche ze moga miec bombe. Najmlodsza ma pieluche.
Puszysta pongwinka prosi mnie o wspolne zdjecie. No problemo.
Sternik odwozi kazdego po kolei w rozne miejsca. My wysiadamy na koncu. Jest i nasza wyspa.
Czarni ciagna walizki na kolkach po piasku. Zabawnie to wyglada. No coz oni przynajmniej maja spanie. Za cale szlone 100 zl od pokoju.
Jest bosko. Rajsko. Wyobrazcie sobie wyspe z reklamy buanty. Tak to wyglada.
Jest upal okolo 40 stopni. Jak nic. Ale to normalne w calej Malezji.
Rozpoczynamy poszukiwania pokoju. Aga zalega przy bagazach. Oficjalna wersja jest taka ze je pilnuje. Ja z Asia idziemy na zwiad.
Po powrocie. Aga dalej pilnuje bagazy. Ma przy tym zamkniete oczy. Ale na pewno pilnuje. For siur.
Pokoje sa. Cale szalone 50, 75 myrow od pokoju za noc. Oczywiscie standard nie powala. Ale to bez znaczenia. Caly dzien bedziemy przeciez na plazy. Albo w wodzie.
W przyplywie rozpusty decydujemy sie na pokoj za 165 myrow za noc. Ze sniadaniem.Jest z dostawka. Wspanialomyslnie oferuje sie na niej spac.
Wiem. Mam dobre serce.
Jest i wiatrak i klimatyzacja. I wlasna lazienka!! Prad w godz. od 18.30 do 10.30.
Pokoik jest nad brzegiem morza. Wiem. Wszyscy mi teraz zazdroscicie. I dobrze :p
Zrzucamy bagaze. Idziemy sie kaaaapac!!!!
Hehehe. Jest bossssssko :DDDD
Woda jest IDEALNA. Ciepla ale nie za goraca. Przyjemnie chlodzi.
Wrzeszczymy rozradowane. Skaczemy po falach. Warto bylo tu przyjezdzac.
Potem kolacyjka soczki a wieczorkiem drinki z Gosia i Lukaszem. Pelen relaks.
Teraz bedziemy sie byczyc cale dwa dni.
Jasne.......
Ranek.
Wstajemy. Niestety wczesnie. Ale to juz wiecie.
Mamy zaplanowane snorklowanie. Mamy nawet wlasne maski. Hmmmm nigdy nie nurkowalam....
Po sniadaniu. Byly pyszne pankejki.
Czekamy w recepcji na ekipe. Hehehe ale jestesmy sprytne. Wzielysmy konkurencyjna wycieczke z mniejsza iloscia ludzi. Maja byc tylko jeszcze 3 osoby. Nie bedziemy jak bydlo!!!
...........
Przychodza pozostale 3 osoby. To ruscy. 3 chlopakow. Troche jakby zagubieni.
Idziemy na plaze z zaloga lodki. Sa jeszcze 3 dodatkowe osoby. Malzenstwo z dzieckiem. Hmmmmm.......
Wchodzimy do lodko-motorowki.
Obok nas na innych podobnych lodeczkach.........tabuny innych turystow. Ku.....m.....
Mialo byc inaczej. Wyszlo jak zwykle. Lajf is brutal.
Plyniemy. Najpierw mamy zobaczyc zolwie. Doplywamy na miejsce. Tlumy. Wszyscy w wodzie. Szukaja zolwi.
Ktorych nie ma. No comment.
O. Jakis jeden jest. Na dnie. Ale dobrze nie widze. Inni turysci skutecznie zaslaniaja mi pole widzenia. Aga ma wiecej szczescia. Ponoc widziala jeszcze dwa inne.
Plyniemy dalej. Teraz sa jakies rybki. Sliczne. Jak w akwarium!
Dalej plyniemy. Ponoc na sharki. Ponoc.
Jak myslicie widzialysmy chociaz jednego?? W wyobrazni tak. I tylko tam.
A ja specjalnie wzielam pletwy. Zeby popindalac jak spotkam jakiegos rekinka.
Rekinki sie wyprowadzily. For sjur. Uciekly przed banda dzikich i rozwrzeszcznych turystow.
Dalej wysepka i obiad. Olewamy obiad. Chlodzimy sie pod palma. Jestesmy zywa atrakcja turystyczna. Lokalsi i ci z wycieczek gapia sie bezczelnie. Co chwila krzycza hello. Wymachuja lapkami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz