Dzien rozpoczynamy w znakomitym humorze. Po rewelacyjnym sniadaniu (noodle!!!! Dla niewtajemniczonych makaron) udajemy sie na nasza pierwsza wycieczke. Dzisiaj zwiedzamy dwie jaskinie. Nastepnie udajemy sie samodzielnie na spacer po dzungli obejmujacy odcinek 8 km oraz robimy naightwalking po dzungli.
Park Narodowy Mulu to kompleks obejmujacy dzungle wraz z calym ekosystemem. Park proponuje wiele roznych wycieczek z czego wiekszosc jest z przewodnikami. Nieliczne mozna odbyc samemu po wczesniejszym zgloszeniu w biurze parku. Wycieczka do jaskin jest wycieczka z tourguidem.
Spotykamy sie z naszym przewodnikiem punkt 9.30 rano przed biurem parku. Poza nami przychodzi jeszcze 2 Amerykanow. Jeden starszy drugi duzo mlodszy.
Po chwili przychodzi tourguide z szerokim usmiechem ukazujacym brak jedynki i dwojki. Prochnica to u nich chyba choroba narodowa.
Przewodnik jest wesolym gosciem w srednim wieku. Generalnie caly czas nawija. Rozumiem co drugie slowo bo jak pisalam Malezyjczycy belkocza po angielsku. Tobyla jedyna przyczyna. Nie jest tak ze to ja mam problem z angielskim. Na pewno nie. A to ze Asia wiecej rozumie to tylko dlatego ze ona ma lepszy sluch. Wybitny rzeklabym wrecz biorac pod uwage braki w uzebieniu naszego milusinskiego.
Wsiadamy do czolna i plyniemy wzdluz rzeki. Jest cudownie!! Slonce grzeje wiatr zawiewa. Zyc nie umierac. Pstrykamy fotki. Nawet Aga. Cud nad cudy.
Wysiadamy.
Na brzegu lokalny koloryt. Chatki z marketem. Wciskaja turystom handmeidowe bransoletki i inne badziewa. Wokol biegaja wszedobylskie koguty. Asia stwierdza ze wypadaloby cos kupic. Glupio tak sie przechadzac i patrzec na sprzedajacych. Kiwam glowa z aprobata. Przechadzamy sie. Ogladamy towary.
.......
2 minuty pozniej
Stoimy gotowe i zwarte do dalszej podrozy. Jestesmy zniecierpliwione. Amerykanie przechadzaja sie po bazarku.
Amerykanie kupuja badziewia. My nic. Mamy jednak serca z kamienia. Zeby chociaz magnesy mieli....
Przewodnik ciagnie nas do strzalek i fajek (?) z ktorych sie strzela. Nastepna popelina dla turystow.
Przewodnik produkuje sie. Opowiada o polowanich i truciznach. Amerykanie sluchaja z otwartymi ustami. Nudzimy sie.
10 minut pozniej.
Dalej sie nudzimy
Wyklad sie skonczyl. Teraz bezzebny namawia nas na strzelanie do tarczy. Oczywiscie za oplata. Jeden strzal jedynie 1 myr. Normalnie okazja. Las rak z naszej strony.
Oczywiscie Amerykanie strzelaja. Scislej mowiac starszy. Starszy proponuje mlodszemu zeby robil za tarcze. Mlody sie nie zgadza. Nudzimy sie i niecierpliwimy.
Ufffff. Odplywamy czulnem.
Doplywamy do pierwszej jaskini. Nazywa sie jaskinia wiatru. Zwiedzamy. Bezzebny sie produkuje. Jest zabawny. Ale za duzo gada. No i rozumiem co drugie slowo. To pewnie przez jego zeby. Znaczy sie ich brak.
Jaskinia jes sliczna. Pstrykamy fotki. Nawet Aga. Jestem pod wrazeniem.
Zwiedzamy druga jaskinie tj. Jaskinie czystej wody. Rozumiem jeszcze mniej z tego co gada przewodnik. Nie ma to znaczenia. Bezzebny celuje w jankesach. Ma plan. Plan Egona. Ale o tym pozniej.
Bezzebny pokazuje nam w jaskini komnaty krola i krolowej. Radosnie swiergocze. Probuje byc zabawny. Nazywa mlodszego krolem a starszego princessa. Starszy nie jest zadowolony. U nas krolowa zostaje Asia. Ja i Aga jestesmy jej pomagierami........no comment.
Dobra niech jej bedzie. W koncu kuma angielski belkot bezzebnego najlepiej. Nie wiem jak Aga. Niewiele mowi. Ona skupia sie na rekach princessy i jego partnera.
Aga pomiedzy pstrykaniem fotek:
Oni maja obraczki. Stwierdza.
Wierze jej. Ma dobre oko. Zawsze pierwsza dojrzy zloty krazek. Ale to dziwne. Na pytanie bezzebnego gaduly powiedzieli ze sa singlami.
Olsnienie przychodzi od razu. Princessa i kolega sa para. For sure.
Aga i Rudia sa madre. Bezzezby tez jest madry. Dlatego nazwal starszego princessa. Skubany ma instynkt.
Reszta zwiedzania uplywa nam na pstrykaniu fotek i zastanawianiu sie czy starszy jest princessa czy tez mlodszy. Starszy stanowczo zaprzeczyl. To moze jednak mlodszy?
Wychodzimy z jaskini. Bezzebny caly czas zagaduje princesse i jego partnera. Im miny zrzedly. Bezzebny odkrywa swoje karty. Kreci biznes na boku. Proponuje jankesom nightwalking po dzungli taniej niz sprzedaja w biurze parku. Jestem pod wrazeniem. Ci Malezyjczycy wiedza jak robic biznes!!
Jenkesi nie polykaja haczyka. Mysle ze princessa sie obrazil. Bezzebny jest niepocieszony. Konczymy wycieczke.
Schodzimy w piatke nad wode. Jest zar. Wszyscy marza zeby sie wykapac. Niektorzy turysci sie kapia. To znaczy ci co maja kostiumy kapielowe. My nie mamy. Nikt nam nie powiedzial. I jankesom tez nie.
Proncessa i partner wchodza do wody w szortach. Ja tez mam krotkie szorty. Do tego stanik sportowy. Jest potwornie goraco. Ulegam czarowi chlodnej wody. Wpadam za chlopakami do wody w szortach i staniku. Rewelacja.
Dziewczyny maja zwykla bielizne i dluzsze spodnie. Nie daja sie namowic do zejscia do wody. Z zemsty ze nie moga pstrykaja mi fotki jak wychodze z wody. Zemszcze sie. Obiecuje!!
Jest juz kolo pierwszej po poludniu wracamy do parku.
Kiszki graja mi marsza. Adze tez. Asi nie. Ona na wyjazdach zyje powietrzem. Dlatego taka z miej laska. Do tego w pracy pozera duze drozdzowki.
Zycie jest niesprawiedliwe.......
Wchodzimy do naszej knajpki na jedzonko. Trzeba powiedziec jedno o Azjatach. Zarcie maja bezkonkurencyjne. Malezyjczycy na szczescie nie odbiegaja od normy. Wszystkie trzy skladamy zamowienie.
W miedzy czasie. Podchodzi do nas jakis Malezyjczyk. Na oko lat okolo 50. I zgadnijcie co? Rowniez ma prochnice. Czy oni nie maja dentystow?
Zagaduje nas. Wypytuje skad jestesmy. Wyraznie rozchmurza sie slyszac odpowiedz.
Aaaaaa Poland Poland! Aj love Polando. Wykrzykuje.
Kurcze. To mi przypomina Mitsuko z Japonii. Ta sama reakcja. Azjaci zdecydowanie lubia Polakow. Jest nam niezmiernie milo.
Pan chwali sie ze byl w Warszawie i Krakowie. Stwierdza ze duzo Polakow podrozuje po swiecie......i chyba dlatego nie pracujemy.
.....juz go nie lubimy.
Po obiadku udajemy sie na 8 km spacer. Wybieramy opcje petli wokolo parku ktora teoretycznie ma nam zabrac 5 - 6 godzin (wedlug ulotek oczywiscie) i prowadzic ma przez maly wodospadzik. Przez to ze idziemy same bez przewodnika musimy wypisac sie na tablicy i zaznaczyc godzine powrotu. To po to zeby mogli w razie "w" poslac za nami ekipe ratownicza :p
Dzungla
Drodzy czytelnicy. W tym miejscu autorka tego bloga musi poczynic pewna uwage. A mianowicie nie jestem w stanie opisac zadnymi slowami jak piekna jest dzungla. Zadne zdjecia zamieszczone na blogu tego nie oddadza. Aczkolwiek moja opinia jest stricte subiektywna bowiem od lat jestem nieskrywanym lasofilem. Obfitosc zieleni roznych gatunkow roslin drzew krzewow kolorowych plazow gadow insektow jest przytlaczajaca. Nie jestem w stanie choc troche wam przyblizyc piekna tego przybytku. I bardzo tego zaluje.
Dzungla to niesamowity zapach. I uwaga uwaga DZWIEK. Dzungla krzyczy wrecz drze ryja. Tysiacem piskow krzykow pochrapywan i Bog wie jeszcze czym. A zyjatka wydajace te dzwieki to istne male cuda natury. Ale o wrzaskach dzungli napisze jeszcze ponizej.
Jedyny minus Mulu jest taki ze to troche taka dzungla dla turystow. Mi to jako lasofilowi nie przeszkadza ale uczciwie trzeba przyznac ze wiekszosc sciezek to jak to ujela ladnie Aga sciezki zdrowia. Drogi prowadzace w glab lasu sa wybrukowane albo pokryte deskami. Przynajmniej te najbardziej uczeszczane. Przy rozwidleniach sa drogowskazy. To ulatwia turystom przemieszczanie sie....ale to nie jedyny powod. To co mozna tam spotkac chodzac po trawie, nawet w bardzo wysokich butach, moze skutecznie odstraszyc bardziej bojazliwych. Nie bede pisac co. Sami uruchomcie wyobraznie:p
Nasza sciezka byla najdluzsza z proponowanych tras. Na znacznym jej odcinku nie bylo platform i pomostow i trzeba bylo isc bezposrednio po podlozu niekiedy brodzac w blotku i przeciskajac sie przez drzewa i haszcze. Kilkakrotnie zlapal nas deszcz ale to w tym klimacie zupelnie normalne. Tropiki maja to do siebie ze jest goraco i baaardzo wilgotno. Tak wilgotno ze wyprane ubrania slabo schna. Po deszczu wszystko doslownie paruje.
To co mialo zajac nam 5-6 godzin standardowo skonczylo sie po 3 godzinach. No coz. My zawsze mamy motorki w czterach literach:p.
Po powrocie.
Nie mamy dosyc. Czeka nas nastepna wycieczka. Nocna przechadzka po dzungli z przewodnikiem. Jestem wniebowzieta.
Przychodzimy na umowione spotkanie z pilotem. Oprocz nas jest kilka osob. Sympatyczne starsze malzenstwo Amerykanow i jedna mloda para. On kudlaty i ona kudlata. Chyba tez Amerykanie. Przychodzi przewodnik. O dziwo ma normalny zgryz. Chyba. Jest ciemno wiec nie widze dobrze.
Wchodzimy w glab dzungli. Sa zupelne ciemnosci. Egipskie. I wtedy.....zaczyna sie.....
Wrzaski wrzaski i jeszcze raz wrzaski. Cala dzungla wyje skomle pochrapuje piszczy prycha i wydaje milion roznych dzwiekow. W wiekszosci to insekty. Nasz przewodnik dwoi sie i troi zeby zlokalizowac i ujawnic nam poszczegolnych sprawcow. Nie jest to latwe ale udaje mu sie to. Po drodze pokazuje takze innych mieszkancow dzungli. Amerykanka szaleje z aparatem. Co chwile wzdycha. Kudlaty szaleje ze swoja latarka. Pcha sie z kudlata za przewodnikiem. Po chwili zaczyna stanowic powaxna konkurencje dla turgajda. Z kudlatego otrzymuje jednoglosnie nowe imie. Botanik!
Klimat jest niesamowity. Jest goraco parnie dusznie ciemno i groznie. Gdzie niegdzie lataja swietliki. Botanik co chwila pokazuje jakiegos pajaka. Dalby juz spokoj. Amerykanka skapliwie pstryka fotki. Ja slucham dzwiekow Aga komentuje zachowania botanika a Asia probuje zrozumiec angielski pilota. I dobrze. Niech tlumaczy z engrisha. Ja sobie juz dawno to odpuscilam.
Dzieki dzwieki dzwieki! Caly las po prostu huczy. Odglosy szczekania psa (samiec zaby) notorycznej czkawki po angielsku - samica zaby (nie smiejcie sie ale to przypomina dzwiek typu why why why why why why), kukanie, skomlenie, dzwiek cykad, dzwiek golarki do wlosow, dzwiek pily tarczowej (wielkie bydle), dzwiek dzwonkow oraz moj ulubiony: dzwiek bujajacej sie zardzewialej hustawki (nie pamietam jak ten robal sie nazywal ale byl zielony i przypominal do zludzenia lisc).
Dzwieki sa bardzo glosne. Czasami huk jest tak wielki ze trzeba zakrywac uszy bo bola. Za dnia tez slychac wrzaski w calym osrodku ale nie ma tam takiej roznorodnosci jak w sercu lasu. Robale dobrze wiedza gdzie sie schowac. Skubane.
Wracamy. Szkoda ze nie zobaczylysmy jakis normalnych zwierzatek ale ponoc ni dy rydy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz