Translate

niedziela, 31 maja 2015

Dzień 15: Czyli Kagoshima miasto autobusów kursujących tylko w jedną stronę oraz najlepszego okonomiyaki

Ranek. Pedzimy na autobus do Kagoshimy, i tym samym zegnamy sie ostatecznie z Beppu. Baaardzo bede tesknic za glinkowym onsenem ale na pewno jeszcze tu przyjade. Zreszta nie tylko tu. Miejscem za, ktorym bede tesknic to przede wszystkim Yakushima, ale o tym pozniej:-).
Przystanek autobusowy nie jest daleko, a dodatkowo znajduje sie on na przeciwko naszego kochanego Starbucksu wiec jest latwy do zlokalizowania. Ale trzeba byc czujnym.Licho nie spi. Mamy tyle przygod transportowych, ze nigdy nic nie wiadomo.
Grzecznie czekamy na swoj autobus. Jakis podjezdza wiec profilaktycznie do niego podchodze mimo, ze jeszcze jest za wczesnie. Ale ich autobusy potrafia byc za wczesnie. Japonczycy sa jednak caly czas czujni i swiadomi obecnosci gajdzina dlatego bardzo szybko reaguja aby bron Boze nie stala mu sie jakakolwiek krzywda. Tym razem tez tak bylo. Nie nie nie to nie wasz autobus. Krzycza. Ok. Zapytalam tylko wczesniej czy na pewno z tego przystanku odjezdza autobus do Kagoshimy a oni juz wszystko zanotowali w swoich malych glowkach (to nie obrazliwe tylko sa bardzo drobnej budowy). Dziadki czuwaja nad nami. Jak zawsze.
Wsiadamy, jedziemy. Podroz do Kagoshimy trwa jakies ponad 4 godziny. A wlasciwie dluzej bo trzeba sie przesiasc na inny bus. Najpierw zatem jedziemy do Fukuoki, a potem przesiadamy sie do Kagoshimy. To troche karkolomny przejazd bo wlasciwe robimy caly objazd wokol wyspy Kyushiu. W lini prostej to rzut beretem ale sa gory wiec nie ma mozliwosci przejechania trasy w inny sposob jak nie okrazajac wyspy. Mimo to taki przejazd jest tego warty. Widoki bezcenne. Wszedzie gory i tunele w nich wydrazone. Przepiekna jest wiosna w tej czesci Japonii. Wlasciwie to nie wiosna tylko regularne lato. + 25 stopni. Upal jednym slowem. Jedziemy.
Na biletach mamy czas dojazdu do Fukuoki oraz chyba przystanek gdzie wysiadamy. Chyba bo Gosia oddaje bilety kierowcy i nie pamietamy gdzie mamy wysiasc. Ale pamietamy godzine:-) .
To chyba juz, mamrocze niepewnie. Cos tam belkotali przez megafon. Kurde Gosia wstajemy bo chyba ten przystanek. Nagle sie podrywamy bo widzimy, ze kierowca zaczyna dalej jechac. W Japonii jest tak, ze trzeba nacisnc przycisk aby utobus sie zatrzymal, inaczej mozna nie wysiasc. Ewentualnie trzeba podejsc do kierowcy aby pokazac mu, ze sie wysiada.
Podrywamy sie nagle. Dziadek pasazer jest zawsze czujny. No no no, macha w nasza strone. Aha to nie tu. Kierowca rusza dalej. Ale cos sie nam nie zgadza. Szosta klepka jednak dziala. Pokazujemy bilety dziadkowi. Aaaaaa krzyczy nagle przerazony. Not airport???"!!!A kto mu mowil, ze na lotnisko. Sam sobie tak wymyslil. Dziadek macha lapkami do kierowcy i krzyczy zebe zatrzymal autobus, ze chcemy wyjsc. Jak zwykle robimy widowisko. Kierowca z troche nadeta mina staje i ......zaczyna jechac do tylu. Powiem szczerze, ze troche tak przejachal na tym wstecznym. Gosia widzac jego wygibasy malo zawalu nie dostaje. Normalnie cud, ze nas nie olal. Uffff udalo sie. Klaniamy sie pas dziadkowi. Oni jednak nad nami czuwaja. Dziadek pokazuje na kierowce. Ryjemy nosami przed kierowca. Usmiecha sie jest zadowolony. Uffffff. Mamy szczescie. Jak zwykle.
Czekamy godzinke na nasz nastepny autobus. W miedzyczasie stacja i wc. Tym razem dla odmiany w toalecie sa rozowe nalepki z kibelkiem, a wokol kwiatuszki. Bez kitu ten kraj kocha roz.
Wsiadamy, jedziemy. Cudowna pogoda. Dojezdzamy do Kagoshimy.
Kagoshima to nasze miasto tranzytowe jak Osaka. Nie jest ono szczegolnie ciekawe ale nie jest tez jakies brzydkie. Jestesmy tam po 15 popoludniu. Spimy w hosteliku i wczesnym rankiem plyniemy promem do Yakushimy tj. glownego celu naszej wyprawy do Kyusiu. Gosia jest cala szczesliwa bo hostel jest blisko przystanku autobusowego, na ktorym wysiedlismy. Yeeeee nie trzeba tachac naszych tobolow.
Robimy szybko zakaterowanie i wypuszczamy sie w miasto. Trzeba szybko znalezc punkt informacji turystycznej zeby dowiedziec sie o promy, wziasc mapki po Yakushimie i takie tam. Potem zarcie. W brzuchach nam burczy z glodu.
Informacja turystyczna jest blisko bo na stacji kolejowej obok naszego noclegu. Wchodzimy i podchodzimy do ladnej Japoneczki. Jest wyraznie zestresowana spotkaniem z potworami z Loch Ness. Jezyk sie jej placze i nie moze sie wyslowic. Ale jest mila i pomocna. Ma dobre checi. Niestety dobrymi checiami pieklo jest wybrukowane jak kazdy z nas wie.
Mamy rozkald promow, ceny. Super. Mowimy, ze fajnie byloby znalezc przewodnika po Yakushimie, zeby zawiozl nasze cztery litery po wysepce. Mamy tam tylko 2 dni i nie damy rade wszystkiego obskoczyc, a jest tego do zwiedzania. Pani nie rozumie co do niej mowimy. Local guide with a car powtarzamy around island. Dalej nie rozumie tylko podstawia nam pod nos wycieczke autobusowa.
Ok. Odpuszczamy. Bjerzemy wycieczke. Pani jest zadowolona. Robi nam rezerwacje i tlumaczy co i jak o ktorej godzinie.
Dobra teraz najwazniejsze. Bilety na prom. Czy mozna dzisiaj kupic. Pytamy i gdzie. Z doswiadczenia wiemy, ze to raczej niemozliwe, zeby dzisiaj je dostac, bowiem oni tu wszystko zamykaja o 16-17 (za wyjatkiem knajp). Wiec nie zdazymy. Ku naszemu zdziwieniu pani odpowiada, ze ok. Otwarte jest do 8 wieczorem. Really??????? Wzdychamy ze zdumieniem. Superrr!!! Jedziemy po bilety!! Autobus? A z peronu 5? Tak?. Ok baj baj.
Peron 5. Podjezdza jakis autobus. Napis ma do portu. Wsiadamy. A mam jakies niejasne przeczucia ale zajeta jestem rozmyslaniem o czym innym.
Jedziemy prawie 45 minut. Ok wysiadamy. Na odchodnym pytamy sie kierowcy gdzie tu drugi przystanek powrotny. Macha co w kierunku przeciwnym. Belkoce.
Ok. Port. Hala. Bilety. Ja juz prawie jestem pewna, ze to nie tu. Nigdzie nie widze napisow Yakushima. Stoimy grzecznie w kolejce. Ja juz sie zastanawiam gdzie jest przystanek powrotny.
Podchodzimy do okienka. Wysylaja do nas specjaliste od gajdzinoww, tj.sapera. Reke daje sobie uciac, ze to jakis menager tego przybytku. Saper nie za dobrze wlada engrishowym jezykiem. Generalnie sprawdza sie zasada, ze na wypizdziewach tj. im dalej na poludnie od Tokyo tym dramatyczniej ze znajomoscia englisha. Dobrze, ze ja cos kumam po marsjansku.
Pan nam zawziecie tlumaczy, ze to nie tu. Ze to zupelnie inny kierunek. Tu jest port. A my mamy isc na terminal dla promow. A to nie to samo? No jak widac nie. Nawet nam mapke wydrukowal i i przyniosl. W takich momentach czuje sie jak VIP. Very invalide person. Serio. Nawet czesto korzystam z kibli dla niepelnosprawnych bo przeciez my takie troche jestesmy uposledzone w tym ich kraiku. Wiec te kibelki sa dla nas.
Dobra. Kumamy. Przyjechalysmy na darmo. Musimy wrocic. Ok. Gdzie jest przystanek powrotny????
.......
Pan robi dziwna mine. Eeeeeee. Bust stop????????No only taxi.
WTF?. Ze co???Jak to. To przyjechac tu mozna ale juz wrocic nie???
No onliiii taxi. Tlumacze mu jeszcze raz po nihongielskiemu bo moze nie rozumie.
No onliii taxi.
Chyba ich pogielo. Co za miasto. Macham reka i wychodzimy. Godzina w plecy. Na szczescie mamy czas. Na bank jest ten przystanek powrotny. Spytamy sie jakis ludzikow.
Na dworze. Ani widu ani slychu przystanku. Pytamy. No onliiii takushi. ......
Poddajemy sie. Gdzie ta taksowka.
W taksowce. Yesss onlii takushi. Nie wieze wlasnym uszom. Gdzie ja jestem?? W jakim kraju nie ma powrotnych autobusow? To jak oni wracaja do miasta. Maja zajezdnie w morzu czy co??
Pan nas zawozi w dobre miejsce. Caly czas sie z nas smial. Pytam o powrot z terminala jak juz zakupimy bilety.
......only takushi.
Jaja se robia czy co.
Office ticket na terminalu. Spoko dajemy rade, biuro jest przeciez czynne do 8 wieczorem, a jest dopiero po 18.
Dobra jakkes jedno okienko jest otwarte. Podchodzimy. Two ticket to Yakushima. Ashita.
No only bus tkcket ( na terminalu dla promow!!!). Ok wher zatem?? Its crrosed. Slyszy Gosia. Ja nic nie slysze, jestem przygluchawa. A wlasciwie slysze ale moj umysl odmawia przyjecia takiej informacji. Odmowa dostepu. Blokada bezpieczenstwa i zdrowia psychicznego.
Wher crossed? Zapytuje Gosia. Ja mam dalej blokade bezpieczenstwa. Crolsed. Odpowiada pancia z uporem. Ok but wher??? Drazy Gosia nieswiadoma tego co ja juz wiedzialam ale nie dopuszcalam do swiadomosci.
Its closed??? Yes? Zapytuje. Yes nr 2,3,4 windows is croseld. Odpowiada. Gosia dalej pyta. Wher???Jej blokada zdrowia psychicznego jest naprawde silna. Podziwiam ja.
Znowu nas oszukali. Tym razem babka w informacji turystycznej.
...........
Czy jutro z rana kupimy bilety. Pytam? Tak odpowiada grubaska. Jest tego pani pewna. Naciskam. Nie. Odpwiada.
Rece opadaja.
Najlepiej zrobic rezerwacje telefoniczna mowi. Ok. Pomoze nam pani zrobic taka rezerwacje przez telefon?? Pytam grzezcnie. Yessss. Ok , wyciagam swoj telefon i podaje go grubasce. Nie rozumie o co chodzi. Make reservtion. Noooooo, krzyczy jak oparzona. Odmawia pomocy biednym gajdzinkom.
Rece opadaja.
I tak wyglada tu u nich angielski.
O dziwo jest przystanek autobusowy powrotny. O dziwo. Tu jest a tam nie mogli zrobic??
Wieczor. Trafiamy do naprawde za.....istej alejki z japonskim zarciem. Full roznych knajp. A najlepsze jest to, ze jest informacja turystyczno-zarciowa i mozna wiedziec co gdzie w jakim lokaliku jest. W przyplywie geniuszu pytam sie o okonomiyaki. Aaaaaa jest. Idziemy, znajdujemy. Pozeramy. Okonomiyaki to cos zupelnie nieznanego w Polsce. Trudno to opisac ale to pewien rodzaj nalesnika albo inaczej zwany jest japonska pizza. Jest ono zrobione z ciasta nalesnikowego, makaronu oraz rybki i warzyw. Wszystko polane lekko slodkawym sosem. Podsmaza sie to na rozgrzanym blacie. Rewelacja mowie wam. Gosi malo co nie wychodza oczy z orbit. Takie to dobre. Zezarlysmy po dwa. Wytaczamy sie z przybytku rozkoszy. Czyli jak zwykle. Po powrocie do Polski sprobuje cos takiego zmajstrowac.
Ranek dnia nastepnego. Wsiadamy na prom i plyniemy przez 2 godzinki. Naszym oczom ukazuje sie przepiekna wyspa Yakushima a wraz z nia .......przygoda o jakiej nie snilysmy. Ale o tym w nastepnym odcinku cudownej podrozy:-) .

czwartek, 28 maja 2015

Dzień 14: Czyli perła w mieście zabitym dechami, raj Rudii 2, wpadka Gosi, hebi no kamisama, goło i wesolo tj. wieczór w onsenie z glinką

Dzien zapowiadal sie ciekawie. W planach mialysmy wyprawe do jigoku onsen czyli piekielnych zrodel. Nie bede za bardzo rozpisywac sie o zrodlach bo znowu mam duze zaleglosci, po za tym zamieszczone pod ostatnim postem zdjecia mowia same za siebie.

Myslam, ze Beppu zalicze do straconych dni. Tak sie jednak nie stalo. Jigoku wynagrodzilo mi wszystko z nawiazka. 9 goracych zrodel stanowia moim zdaniem glowna atrakcje tego miasta. Gorace, pelne pary, kolorowe jednym slowem piekielne zrodelka. Sa genialne i nie rozumiem dlaczego w przewodniku maja jedynie 1 gwiazdke. To dowod, iz przewodniki sa sponsorowane:-). Na pewno, zettai.

Gosia wpada na genialny pomysl (od czasu do czasu udaje sie jej) aby rozpoczac zwiedzanie od samej gory, bowiem zrodelka sa rozmieszczone kaskadowo i pna sie od dolu w gore. Calkiem niezle to wymyslila, bowiem zamiast czolgac sie pod gorke bedziemy schodzic. Przy wejsciu kupujemy bilet od razu na wszystkie zrodelka. Fajnie to wymyslili.

Przytomnie przypomnialam Gosi, ze mamy jakas znizke na te zrodelka, o ktorej mowil pan z dworca autobusowego, gdy kupowalysmy 1-dniowy bilet autobusowy po miescie. Mowie zatem kasjerce, ze jeszcze waribiki nam sie nalezy. Pani grzecznie sie usmiecha i mowi, ze rzeczywiscie jest znizka ale musimy dac jej ksiazeczke. Jaka ksiazeczke? Pytam zdziwiona. No ksiazeczke, ktora dostalysmy kupujac bilet. Odpowiada. Masz jakas ksiazeczke? Zapytuje Gosi, bo ja nic takiego nie mam. Nie, ja tez jej nie mam.

Jestem nadasana. Znowu nas oszukali. Tym razem na dworcu autobusowym.

Trudno, rozpoczynamy zwiedzanie. Zrodelka sa cudowne. Zdjecia mowia same za siebie. Jigoku onsen polozone sa w bardzo malowniczych ogrodach wiec ich atrakcyjnosc jeszcze bardziej wzrasta.

Zwiedzamy, pstrykamy fotki. Przechodzac do kolejnych miejsc widzmy takze ogrod zoologiczny. Powiem szczerze nie jest to specjalnie mily widok. Zwierzatka (malpki, krokodyle, kucyki, pawie, flamingi i inne) zamkniete sa w malutkich klatkach, smetne i senne. Uciekamy jak najszybciej by nie widziec krzywdy zwierzat.

Trzeba powiedziec, iz Japonczycy to bardzo cwany narod. Wiedza jak robic biznes na turystach. W jaki sposob? Umiejscowic sklepy najlepiej w przejsciu do onsenow, kiedy nie ma mozliwosci ich wyminiecia i biedny gajdzin niechybnie trafi w nie jak mucha w siec pajaka.

Niestety i ja w wpadlam w te misternie przygotowana zasadzke. Idac do onsenu weszlam w taki jeden sklepik i moim oczom ukazal sie.......raj.

Muminki!!!!Wszedzie widze muminki!!!!!I jest takze mala Mi!!! Czyz istniej bardziej blizsza personifikacja mojej osoby niz Mala Mi??? Nie. Robie sobie zdjecie z duzym pluszakiem tej uroczej postaci oraz kupuje mala zawieszke z jej podobizna na plecak. Panie w sklepie sie smieja. Ja jestem szczesliwa. Kupuje takze kubek jako upominek dla kolezanki. Gosia o dziwo nic nie kupuje. To jest normalnie niemozliwe.

Zwiedzamy dalej.

Nie zostalo nam juz duzo czasu i z jezykiem na brodach szukamy 2 ostatnich zrodelek. Kazde z onsenow mimo, ze jest na wspolnym bilecie, ma odrebne wejscie i znajduje sie w innym miejscu. Dwa ostatnie znajduja sie troche dalej od pozostalych, bowiem sa na uboczu i konieczny jest do nich dojazd atobusem albo samochodem. Musimy sie spieszc aby zdazyc przed zamkneciem. W Japonii, tam gdzie wejscie jest platne, atrakcje sa czynne jedynie do 16 godziny niekiedy do 17. Dlaczego zapytacie, ano dlatego, iz szybko robi sie juz tam ciemno (19 godzina). Gosia chce zwiedzic jeszcze malutki zameczek, ktory wypatrzyla na plakacie w autobusie. Musimy sie zatem spieszyc.

Jedziemy autobusem. Gosia grzebie w plecaku i wyciaga dziwnie wygladajaca ........ksiazeczke. Co to? Pyta sie zdziwiona.

Moje waribiki.....zabije ja.

Gosia robi oczy kota ze Shreka ale i tak jej to nie pomaga, dostaje ode mnie kuksanca w glowe.

Ostatnie zrodelko. Uffff jestesmy na miejscu. Ale co to. Tu nic nie ma. Wyschniete czy co? Pani przy wejsciu cos tam nam chrzakala o godzinach, nie mniej jednak nie sluchalysmy dokladnie i wzielysmy to za informacje o niechybnie zblizajacej sie godzinie zamkniecia. Ale nie. W ogrodku widzimy maly teatrzyk. Japonczycy grzecznie zbieraja sie wokol lawek i czekaja na cos. Na co??

Ano na zrodelko. Ostatnie jigoku to woda wyplywajaca pod cisnieniem, taka mala fontanna. Uruchamiana w konkretnym przedziale czasowym. Wtf. Oni nie przestaja nas zadzwiac.

Siedzimy, ogladamy, pstrykamy zdjecia. No i dobra znudzilo nam sie juz. Chcemy szybko na zarcie i do drugiego onsenu. No i jeszcze zostal nam zamek.

Dobra. Ale jak teraz wracamy? Gdzie jest przystanek? Mamy malo czasu wiec nie tracimy go na czasochlonne poszukiwania tylko bezposrednio atakujemy napotkana Japonke. Jest chyba z obslugi zrodelek i ma chyba sluzyc pomoca, bowiem ma mundurek. Na moj widok nagle podskakuje przestraszona. Grzecznie pytam. Od razu po japonsku. Robi oczy jak dwa spodki. Zaraz zaraz krzyczy podekscytowana i biegnie po pomoc do kolezanek.

No tak. W koncu jestesmy potworami, Japoneczka biegnie po posilki. Zamiast kolezanki przybiega......calkiem liczne stadko mlodych, malych, slicznych jak z obrazka Japoneczek. Sa strasznie kawaii (slodziutkie). Piszcza, machaja lapkami i prawie skacza z podekscytowania jak male malpeczki. Okrazaja nas. Potem nagle sie rozstepuja i przepuszczaja swoja krolowa ula. Starsza pani w takim samym jak one mundurku. Lapia nas prawie za rece i prowadza z namaszczeniem.

Az 10 krokow.....do przystanku. Potem mecza sie okrutnie probujac swoja lamana angielszczyzna wymowic godzine odjazdu autobusu. Ok patrze w rozklad i mowie po japonsku o ktorej jest autobus. One prawie mdleja. Wszyscy sie gapia. Mi smiac sie chce. Show lepsze niz ta fontanna. Z gajdzinkami w roli glownej.

Arigatou gozaimasu. Dziekujemy grzecznie. One piszcza z radosci. Na odchodnym skladaja lapki jak do modlitwy (naprawde!) i slyszymy pod swoim adresem: kawaiii (slodkie)!!!!!! Kireiiiiii desu (piekne).

Ha! Nie ma to jak w wieku prawie 34 lat zostac nazwana przez o polowe mlodsza mlodziutka Japanke, slodziutka. Ale czy ktos ma w ogole jakies watpliwosci w tej kwestii?????!!!!!!


Zameczek.

Na szczescie jest blisko onsenikow. Rzutem na tasme go zaliczamy. Jest sliczny i nie ma tu zadnych innych turystow poza nami. Takie zwiedzanie to ja lubie. Zameczek jest ulokowany na wzgorzu gdzie rozciaga sie przepiekna panorama na miasto i gory. No, w koncu te Beppu jakos sie prezentuje. Jak nie widac ochydnego portu to jest naprawde ladne!!

Wita nas przemila babulenka sprzedajaca bilety. Z zamku wychodzi czesciowo bezzebny staruszek. Usmiecha sie do nas i zaprasza nas do srodka. Naszym oczom ukazuje sie drewniane wnetrze z roznymi historycznymi eksponatami. Ale jest tu cos znaczne znacznie znacznie wazniejszego.

........Kamisama czyli bog. Staruszek nachyla sie nad zawiniatkem z kocyka umieszczonym w specjalnie przygotowanym do tego miejscu i powoli odkrywa przed naszymi oczyma, jego drogocenna zawartosc. To sliczna.......anakonda. Hebi (waz). Mowi staruszek. To bog tego zameczku, kazdy kto go dotknie bedzie bardzo bogaty. W jednej chwili rzucamy sie z lapami na boga. Nie moge sie odkleic od jego lusek. W koncu jest taki ladny, nie??? To jedyny powod. Honto.

Zegnamy sie z bogiem. Bardzo dlugo i czule. Dziadek jest dla nas szczgolnie laskawy. Pozwala nam zrobic zdjecie bogowi pomimo, iz normalnie nie mozna. Ale dla nas robi wyjatek. Szczegolny wyjatek.

Na odchodnym zegnamy sie z mieszkancami zamku. Sklaniam sie w pol i dziekuje, jednczesnie wyrazajac zyczenie o niechybnym bogactwie. Kazdy tak mowi, smieja sie.


Zarcie.

Mmmmm pycha. Sushi. Gosia wrabala 8 talerzykow. Nie wiem jak ona to robi. Ja skromnie tylko udon. Ledwo zyjemy. Wytaczamy sie. Czyli po staremu.

Onsen.

Na zakonczenie naszego pobytu w Beppu zamarzyl nam sie wieczorkiem drugi onsen, z glinka w tle. Jest blisko naszych jigoku onsenow, a po zatym ma 2 na 3 gwiazdki w przewodniku. Chociaz po ostatniej przygodzie jestem pelna obaw. Niepotrzebnie.

Przyjezdzamy do njego przed siodma. Jest jeszcze w miare widno. Wita nas starszy pan. Lamana angielszczyzna pyta sie czy mamy reczniki. Tak, ja mam. Gosia nie:-) . Stwierdzila ze na pewno je dostaniemy bo onsen ma 2 gwiazdki. No to sie przeliczyla. Wypozycza zatem recznik. Dostaje.......hmmmmm......chusteczke. Raczej sie tym nie zakryje:-) . Ale co tam, przeciez na bank bedziemy odgrodzone od chlopow.......

.......jasne.

10 minut pozniej.

Droga z recepcji do zrodelka to prawdziwy maly labirynt. Ale sie udalo. Wchodzimy do przebieralni. Rozbieramy sie do rosolku i chichoczac ruszamy przez nastepne korytarze tego skomplokowanego tworu. Mijamy czesc wstpna gdzie tradycyjnie stoja stoleczki z prysznicami oraz cieplutka woda z glinka. Laaaal krzycze, nie wrzatek!!! Juz mi sie tu podoba.

Idziemy dalej korhtarzykiem. Zero napisow po angielsku, wszystko w krzakach. Ale te krzaki akurat znam. Sa proste. Trafiamy dobrze. Nastepny, tym razem wiekszy basenik z glinka. Suuper!!! Ale to nie koniec. W bocznej uliczce jest malutka sauna!!

Idziemy dalej prosto. I........ooooooo jak pieknie!!!!!! Naszym oczom ukazuje sie boski widok. Na koncu labiryntu wychodzimy na otwarta przestrzen. Piekny widok na gory! Jestesmy na zewnatrz. Woda cieplutka i przyjemnie bulgocaca. No taki onsen to ja lubie!!!! Gosia krzyczy, wchodzimy bowiem w mieciutkie podloze glinki. Wszedzie glinka, mul. Jestesmy samiutkie i golusienkie. Woda siega nam do brzuchow wiec trzeba lekko kucac. Wspaniale zakonczenie wyczerpujacego dnia. Lekko sie sciemnia.

Wrodzona ciekawosc nakazuje mi drazyc onsenik i szybko orientuje sie, ze czesc damska jest odgrodzona jedynie drewnianym dragiem od czesci meskiej. Znaczy sie nie ma scianki. Zadnej. Tylko patyk. Jak to nie ma?? Pyta przestraszona Gosia. Ano nie ma. W kazdej chwili moze na strone meska przyjsc jakis pan. I bedzie mial fajny widoczek. Naprawde fajny!!

Glebiej kucamy w wodzie. Tak na wszelki wypadek.

Ale czasami trzeba sie wynurzyc, zeby nasmarowac sie glinka. W koncu ma ona super wlasciwosci dla skory, co nie?? No i trzeba poczekac z 3 minutki aby zeschla.

3 minutki to duuzo czasu, dlatego pilnie obserwujemy otoczenie.

W pewnym momencie.....
Uwaga chlop na horyzoncie!!!! Krzyczy Gosia. Chlup siedzimy gleboko w wodzie.

Panowie mijali nas kilkakrotnie i za kazdym razem chowali sie przed nami:-) :-) . Okazalo sie, ze sa baaaaardzo niesmiali. Niektorzy to wrecz spindalali z predkoscia swiatla. Jeden okularnik to malo co okularow nie zgubil. Wszyscy chowali sie za winklem, bezpieczni przed naszymi czujnymi spojrzeniami.

Coz moze nie jestesmy jednak takie kawaiii i kirei jak myslalysmy?:p.
Nie ma takiej opcji. Stwierdza Gosia. A na pewnie nie w Japonii :p.

Coz Gosia to bardzo madra osoba. Musi byc, w koncu jest po studiach i miala czerwony pasek w szkole, wiec na pewno ma racje.

Trzeba przyznac, ze ubaw mialysmy nie z tej ziemi. Obserwacja japonskich mezczyzn (niekoniecznie juz mlodych) dajacych nura gdzie popadnie przed mlodymi gajdzinkami byla powodem glosnego rechotu. No coz ale to my bylysmy w uprzywilejowanej pozycji, bowiem panowie znacznie pozniej zauwazali nas niz my ich. Do tego czasu siedzialysmy juz gleboko w wodzie:-) .

No coz. Los pokaral mnie za ten okrutny rechot. Zachcialo mi sie bowiem pojsc po miseczke, ktora nakladalabym glinke. Ruszylam wiec w podroz z powrotem korytarzykami.

Tralala tralala jak mi dobrze jak mi fajnie. Podskakuje radosnie.

Bam bam bam.....aaaaaaaaaaaaa!!!!!!!!!!!!!

Dre sie w nieboglosy. Nagle zupelnie niespodziewanie wyrasta przede mna .......60-letni dziadek, stroz przybytku, zamykajacy powoli (jak sie okazalo) onsen.

Natychmiast kucam na ziemi. Oczywiscie nie mam recznika bowiem zostal on w koszyczku przy wejsciu do onsenu. Trzeba bylo sie wczesniej rechotac!!!!?? Karma is a bitch.

Aaaaa sumimasen sumimasen!!!!! Krzyczy dziadek. Wycofuje sie on powoli (bardzo powoli, zdecydowanie za wolno). Po chwili znowu idzie do przodu. No kurde jeszcze nie przeszlam!!!!!!Cos tam do mnie blabluje. Karma, karma, karma!!!!!!

Ufff dalam nura. Ide dalej. '

Przechodze przez drzwi. Ooo miska ok. Chwytam, cofam sie i .....co to kurna jest?????Drzwi zamkniete????!!! Jak to, kiedy, dziadek mnie zamknal, co z Gosia????? W akcie desperacji wchodze na stolek i probuje podwazyc zawieszke z drugiej strony blokujaca drzwi. Nie udaje sie. Kurna. Nie poddam sie tak latwo!!!! Ja przyszlam tylko po miske!!! Ja jeszcze chce sie glinkowac!! Eeeee Gosia cos tam mowila, ze czynne do 8 ale przeciez jest dopiero 7.30!!!

Skandal. Znowu nas oszukali. Tym razem w onsenie z glinka!!!

Ha!! Bylo jeszcze jedno wejscie od strony sauny. Nie mozna tam co prawda chodzic, jest zakaz ale jak mam sie dostac do Gosi???. Nie ma takiej opcji bym juz wyszla!! I to bez niej!!! Po moim trupie! Olewam wiec zakaz z cala premedytacja.

Znajduje drugie wejscje. Tam jest juz Gosia zaniepokojona moja dluga absencja. Uffff wracamy do onseniku.

......

Na dworze dziadek. Daje nam znaki, ze juz zamykaja. Udajemy ze nie rozumiemy. W koncu jestesmy gajdzinami nie?? Sumimasen demo zenzen wakarimasen! (bardzo przepraszam ale nic nie rozumiem)!!!

10 minut pozniej.

Dziadek dalej macha lapkami. Dobra, idziemy z powrotem. Sob sob ....ale tu fajnie. Z zalem zegnamy sie z onsenikiem.

........

W autobusie gubie kubek. Nie pytajcie jak. Nie wiem. Ja wszystko gdzies zostawiam. W rozowym hostelu z horroru zostawilam juz prostownice. Magda sorry kupie ci drugi. Ciekawe co jeszcze zgubie?? Byle nie magnesy. Bo mnie powiesza. Magnesy sa najwazniejsze.

Pod hotelem.

Gosia troche sie boi wracac wieczorem, bowiem mamy hotel w ........dzielnicy czerwonych latarni. Od rana juz wystaja alfonsi. Bez kitu nie sciemniam. Widzialysmy na wlasne oczy. He a na bilboardach rozkraczone panienki z zaciemnionymi twarzami. Super okolica. Japonczycy tez lubia sie bawic

Zatrzymujemy sie przy automacie z napojami, obok nas zatrzymuje sie czarna limuzyna, a w nim klient tego przybytku jadacy po nocne uciechy. Panny w koncu juz wystaja. Kawaiina rzuca do naszych czesci ciala gdzie koncza sie plecy, pochylonych nad automatem. Arigatou gozaimasu odpowiadam grzecznie.

Trzeba byc grzecznym dla Japonczykow co nie ??? Bo oni sa dla nas baaaardzo przemili!!!!!


wtorek, 26 maja 2015

Dzień 13: Czyli Beppu dziura zabita dechami, histeryczny onsen, basen po japońsku, sponsorowany przewodnik

Przybywamy do Beppu o 7.50 rano. Jestesmy w miare wyspane i wypoczete ale i tak nie chce nam sie szukac przystanku autobusowego i wsiadamy do taksowki. Taksowki w Japonii sa moim zdaniem w przystepnej cenie ale polaczenia autobusami sa dosc atrakcyjne wiec nie ma za bardzo potrzeby korzystania z tej formy transportu.

Docieramy na miejsce po 8 godz. Niestety check in (przyjecie gosci) jest dopiero od 15 wiec mamy jeszcze sporo czasu. Jest to jeden z nielicznych minusow podrozowania po tym kraju, tj. przyjecie gosci nastepuje moim zdaniem w bardzo poznych godzinach, tj. od 15, 16. To czasami moze byc duzy problem dla przyjezdnych, ktorzy pojawiaja sie rano. Na szczescie wiekszosc hosteli, hoteli daje mozliwosc przechowania bagazu na miejscu do czasu kiedy mozna sie juz normalnie zakwaterowac.

Pani w hotelu jest dosc uprzejma. Umozliwia nam wczesniejsze zakwaterowanie o godz 12. Super, jestesmy zadowolone!!

Wobec powyzszego, zrzucamy bagaze w holu i udajemy sie na rekonesans po okolicy.

Beppu okazalo sie byc malym nieciekawym (przynajmniej na poczatku) miastem. W centrum miasta znajduje sie port wiec widok jest jaki jest. Zurawie zurawie dzwigi i inne maszyny. Brrrr obrzydlistwo. Szkoda bowiem miejscowosc otaczaja przepiekne gory. Ale tu wszedzie sa gory.

Beppu to stolica japonskich onsenow. Zasadniczo zamiarem naszym bylo spedzenie 2 dni na byczeniu sie i pluskaniu w onsenie. Onsen to nic innego jak japonskie gorace zrodla. To jeden z hitow Japonii i dobro naturalne, ktore moze pozazdroscic nie jedno panstwo. Onseny sa rozsiane w calej Japonii. Ja wybralam Beppu z tego powodu, iz ich ilosc jest olbrzymia, sa one roznego rodzaju i jedniczesnie znajduja sie tam tzw. jigoku onsen (piekie zrodla), ktore nie sluza kapaniu a podziwianiu ze wzgledu na ich wysoka temoerature i rozne kolory. Jednoczesnie Beppu znajduje sie na Kyushiu, wyspie, ktora sasiaduje z Yakushima, przecudna wyspa z lasem majacym ponad 1000 lat do ktorej zmierzamy.

Jestesmy troszke rozczarowane. Jest juz prawie poludnie a ulice swieca pustkami. Co prawda byla wtedy niedziela ale jednak.

W przydroznej kafejce ustalamy plan dzialania na najblizsze 2 dni. Przede wszystkim zakup biletow na autobus na pojutrze do Kagoshimy, kapiel w zabytkowym onsenie, zakaterowanie, potem jigoku onsen albo przyhotelowy onsen Tanoyou, ktory bardzo spodobal sie Gosi. Potem sie zobaczy. Jak starczy czasu to wepchniemy kolejke linowa na widok na gory.

Bilety. Jak zwykle nie obylo sie bez przebojow. To juz norma:-). Zauwazylam, ze im dalej od centrum Japonii tym znajomosc jezyka angielskiego zanika, a przynajmniej jego zrozumialosc. Innymi slowy Japonczykom wydaje sie ze mowia po angielsku. No wlasnie wydaje. Na tym odcinku trasy to juz jest tylko belkot.

Obsluguje nas chyba sam kierownik centrum autobusow dalekobieznych. Poci sie on niemilosiernie. Zupelnie niepotrzebnie bowiem kobitka obok niego radzila sobie z nami calkiem calkiem. Widocznie uznal on za punkt honoru przejac tak waznych zagramanicznych klientow. A moze to nasz urok znowu tak podzialal na starszego pana? Nie wazne. W kazdym razie trzesa mu sie rece.

Po engrishowo-japonsku udaje nam sie w koncu z nim dogadac. Zakumal wreszcie ze na jutro chcemy zwykly jedniodniowy bilet po miescie a na pojutrze spadamy autobusem dalekobieznym. Dostalysmy takze znizki na wejscie do jigoku onsen.

Mamy bilety. Wiemy ze najpierw trzeba pojechac do Fukuoki a nastepnie przesiadamy sie do drugiego autobusa do Kagoshimy. Super. Dobra teraz kapiel w zabytkowym onsenie!! Na sama mysl wraca nam humor. Ye ye ye dodatkowo onsen znajduje sie trzy kroki od naszego hoteliku. Pedzimy po reczniki.

Onsen....

Wtf. A co to za dziura?? Tak jakos brudno, ponuro. To bardziej laznia publiczna niz onsen. Oczywiscie woda ma 40+. To normalnie wrzatek jest!!!! Pi%&$#23455le taki onsen. Nie mamy nawet kosmetykow pod prysznic bo uznalysmy, ze na pewno jakies beda. W zaje.....tfu swiatyni buddyjskiej byly Shiseido!!!!! Co to kurna ma znaczyc?! Dobra, w przewodniku pisali, ze maja tu kapiel w goracym piasku. Idziemy zatem do piachu!! Znaczy sie na piasek.

Pani w rececji nie rozumie o co nam chodzi. Ona nic nie rozumie. W zadnym jezyku ani po angielsku ani po japonsku. W koncu z bolem w oczach lapie. Iiiie kreci glowa. Nie mozemy wejsc. Rozumiem tylko, ze po zwyklej kapieli nie mozna wejsc do piaskowej. Wchodzimy z histerycznego onsenu.

Zakwaterowanie. W hotelu sa wspanialomyslni. Daja nam wybor! Mozemy skorzystac z jednego z ich trzech onsenow. Ale tylko z jednego i to tylo jeden raz przez caly pobyt. Wybieramy. Kaza nam sie wpisac w kajeciku i wybrac godzine w ktorej chcemy sie kapac. Kapiel max godzinka. A karteczek na przydzial do onsenu to nie dostaniemy? Masakra. Jak w PRLu.

Dobra ale co tam, idziemy dalej w miasto. Na pewno bedzie lepiej!!!! Jestesmy w koncu optymistkami no nie??!!!!

...........

Gosia zapomniala mapyz hotelu. Nie wiemy gdzie isc.
Jestesmy glodne a jak na zlosc zadnej knajpy. Oni tu wszyscy umarli. W calym miescie. Wszystkie knajpy zamkniete. Tylko indyjska czynna. No tak oczywiscie. Znowu nie japonskie zarcie. Never mowie do Gosi. Po moim trupie.
Shimatta. Mialo byc lepiej.

A niech to, lamiemy sie i wstepujemy do japoskiego burgera. To tez cos nowego. Biore krewetkowego. Nawet dobry. Wychodzimy. Wracam sie bo zapomnialam tym razem polaru. Grrrr mialo byc lepiej......

Co mozna zrobic bez mapy i zaznaczonych na niej onsenow i atrakcji?? Hehe nie jest tak zle. Pamietam nazwe onsenu, ktory sie tak Gosi podobal Tanayou!! Teraz wystarczy kogos zhaczyc. Ooo pani idzie. Aaaa to ten wielki bialy budynek, hotel Sugite???? 20 minut drogi stad?? Jakie dwadziescia przeciez on jest na wyciagniecie reki! To raptem w porywach 10 minut i to max!!

......

Niecala godzine pozniej.

Padamy na ryjki. Wejscie bylo ukryte przed oczami niewtajemniczonych, szlysmy pod gorke. Zar sie leje z nieba, jest 30 stopni. Marzy nam sie basen. Zimny basen. Nie gorace zrodla.

Ale niespodzianka w hotelu maja basen!!!!!! Yeeee krzyczymy z radosca. Kupujemy bilety na onsen i basen. Hotel jest baaardzo na wypasie. Gosia jest szczesliwa. Ja nie koniecznie lubie takie klimaty ale czego sie nie robi da przyjaciolki. Po za tym tez zamarzyl mi sie basen:-).

Wpadamy. Prawie biegiem nakladamy kostiumy kapielowe. Jakims cudem je wzielysmy.

Wychodzimy na basen. Aaaaaaza cudo!!! Basen! Chlodno! Zimno! Przyjemnie!

....wtf.......

Eeeeeeeeeee!!!!!???

Basen ma 30 + stopni......no comment.

Dziura zabita dechami. Ot tyle. Nawet normalnego basenu nie maja. Glupi ci Japonczycy. Znowu nas oszukali.

Wchodzimy mimo to. Gosia zlorzeczy. Mija 30 minut. Gosia dalej zlorzeczy. W koncu przenosi sie na lezak.
Ja dalej siedze przy akompaniamencie wrzaskow dzieci i ich rodzicow. Rozgladam sie uwaznie i nie wierze wasnym oczom.

Jestesmy jedyne w strojach kapielowych. Reszta ma stroje z .....dlugimi rekawkami. Ludzie opanujcie sie jest 30 stopni!!!!Rozgladam sie dalej.....

Wygrywa laska w bluzie DRESOWEJ z kapturem na glowie.....w basenie z dzieckiem.

Czy ja przyjechalam na inna planete? Czg ktos mi to moze logicznie wytlumaczyc??

Dziwnie sie na mnie patrza. Wstaje i ide do Gosi. Gapia sie wszyscy. Dzieci, matki, ojcowie, ratownik. Tak zobaczcie jak wyglada biala kobieta. Ruda. W stroju kapielowym bo w koncu jestem w basenie a na dworze i w wodzie jest 30 stopni!!

Siadam obok Gosi. Ona dalej zlorzeczy. Smiac mi sie chce:-) :-) :-) . Fajny dzien:-) .

Obok nas 2 slicznotki + chlopak. Caly czas robia sobie zdjecia telefonem. Znaczy dziewczyny. Selfie. Chlopak tylko tesknie patrzy. Mija 30 minut. Dalej gapia sie w telefon i robia zdjecia. A jak nie robia to przegladaja sie w telefonie jak w lusterku i poprawiaja wlosy. Samui samui samui (zimno)!!!! Krzycza raz po raz dziewczyny. Opadaja mi rece.
Masakra komentuje Gosia. Masakra przyznaje.

Przechodzimy na strone onsenu. Tam golo i wesolo. Niestety woda +40. Pi*%%#4=le taki onsen i odpoczynek. Ledwo zanurzam sie w wodzie. Widok na miasto, reklamowany w przewodniku, przesloniety jest przez krzaczory. Super nie ma to jak inne gole babki.

Ooooo jest i sauna. Jest tam zbyt zimno bo to tylko 30 stopni na dworze, wiec postanawiamy sie ogrzac. Wchodzimy do sauny.

Jest po 20. Wychodzimy z przybytku, ktory mial 3 gwiazdki w przewodniku. Niechybnie to spisek. Przewodnik byl sponsorowany przez ten hotel. Na bank.

W hostelu.

Nasz czas na onsen. Wchodzimy, myjemy sie, sprawdzamy temperature wody nogami, wstajemy i wychodzimy. Tak krotko? Pyta sie zdziwiony pan w recepcji.

Japonczycy to kosmici. Pi%&&$;+-,le taki onsen.

Zdjecia z jigoku onsen z nastepnego dnia:-) .



















poniedziałek, 25 maja 2015

Dzień 12: Czyli Osaka miasto jednego fajnego zamku i podrobek Louis Vuittone, sekushi lady oraz promem do gorących źrodeł!!!

Opuszczamy Koyasan. Tym razem obylo sie bez ekscesow transportowycn i robimy wszystko zgodnie z procedura. Nasz nastepny przystanek to Osaka, miasto, z ktorego bierzemy prom i plyniemy na nastepna wyspe archipelagu Japonii tj. Kiusiu, a dokladniej do miasta Beppu.

Plan jest posty. Dworzec kolejowy w Osace, zrzutka bagazow do szafki, kupno jednioniowego biletu na metro, zobaczyc co sie da i wieczorkiem na prom do Beppu.

Jestesmy na dworcu w Osace i jak zwykle nie wiemy, w ktorym kierunku isc. Jak zwykle kogls sie pytamy i jak zwykle trafiamy tam gdzie trzeba.

I jak zwykle mamy klopot przy automacie z biletami. Na nasze usprawiedliwienie powiem, iz jest on jeszcze inny od dotychczas spotkanych i nie ma wersji po angielskiej. No ale jest instrukcja. Taaa ale i tak sobie nie radzimy (instrukcja jest do bani bo przeciez nje my).

 Nagle jak za automatycznym pociagnieciem czarodziejskiej rozdzki pojawia sie ....pan pomocnik. Jest to pracownik metra, ktory z tego co sie zorientowalysmy, ma sluzyc pomoca biednym turystom szczegolnie gajdzinom. Pan wszystko sprawnie nam tlumaczy i co najwazniejsze proponuje bilet weekendowy (wtedy byla sobota) z 3 przejazdami!!! Czyli jest jeszcze tanszy i ze znizka na obejrzenie zamku w Osace. Niestety jest jeden problem. Pochopnie kupilam juz jakis bilet i teraz co ja mam zrobic?? No problemu mowi pan i stuka w scianke nad automatem. Nagle nie wiadomo skad otwiera sie okienko i pojawia sie glowa jakiego Japonczyka. Pomocnik zwraca mu moj bilet i odbiera od niego pieniazki. Ale sprytne! Jestesmy szczesliwe, pan jeszcze bardziej. Kupujemy bilet. Powinnysmy sie z tymi 3 przejazdami wyrobic nie?

Jasne....

Juz po 5 minutach zauwazamy, iz nie wystarcza nam te 3 przejazdy. Trudno albo dokupimy normalne bilety albo jeszcze raz weekendowka.

Bagaze zrzucone, jedziemy metrem i wysiadamy na stacji bialego zamku. Ale najpierw sniadanie. Nie dajemy juz rady. Burczy okrutnie nam w brzuchach. Nie mamy sil szukac japonskich knajpek wiec sie poddajemy i wchodzimy do pierwszej lepszej cafe. Kawiarenka jest na wypasie i oczywiscie ......w stylu europejskim. Oni maja bzika na punkcie restauracji, kawiarni na styl gajdzinow. Zaczyna mnie to juz dobijac.

Dobita jestem juz kompletnie gdy przychodzi moje zamowienie. Nalesniki po hamerykansku (oczywiscie) z dwoma kawalkami bialej czekolady. A przynajmniej na zdjeciu tak to wygladalo. W rzeczywistosci to byly .....dwie kostki masla. No comment. Spadamy stamtad szybko.

Idziemy do zamku. Po drodze dokonujemy nastepnych spostrzezen. Louis Vuitton. Po prostu wszedzie. Torebki, portfele, plecaki, torby na kolkach(!). Wszedzie i kazda Japonka to ma. Gosia twierdzi ze to podroby bo to drogie. Uwaza ze maja tu fabryke podrob albo przywaza z innych czesci Azji. Ja sie nie znam. Nie jestem modna wiec jej wierze :p.

Zamek. Nawet ladny. Z zewnatrz. W srodku stado rozwrzeszczanych......Chinczykow (again). A jakze. I nic ponadto. Aha jest jeszcze panorama na miasto. Brzydkie jak cholera. Sa jeszcze ogrody przyzamkowe. Wolne zarty, kawal boiska z trawa i chwastami. Poczulam sie troche jak w Polsce bo byly mlecze. I za to dalysmy tyle kasy????

 Znowu nas oszukali.

Na dziedzincu przed zamkiem popisy. Mezczyzna wskakuje na deseczke, ktora jest ulozona na jednym waleczku. Caly czas sie husta i drze do publiki, ktora ochczo przypatruje sie jego wyczynom. Nastepnie pan bierze jakies male hula hop i przeklada przez nogi. Potem zacaga to na glowe caly czas przy tym krzyczac. Oczywiscie stoi ciagle na deseczce na walku. Gosia ma dosc popeliny, ja czekam z nadzieja ze moze sie jednak wy$3+&%$#;:56,+li. Nadzieja matka glupich. To profesjonalista. Wiem. Jestem straszna. Tak zle zyczyc blizniemu.

Potem zaczepia nas jakis dziadek (odziisan). W ogole w Japonii duzo dziadkow na nas czatuje. Spindalamy.

Idziemy dalej. Marudze, ze na widokowkach z zamkiem jest fajne miejsce ze stawem, kwiatkami i widokiem na rzeczony zamek. Ale gdzie to? Gosia psim swedem znajduje to miejsce. Mowie jej ze sukces ma dwje matki bo gdyby nie ja to by nie wiedziala, ze jest takie ladne miejsce. Jakos nie zgadza sie ze mna. Nie wiem dlaczego.

Jest pieknie. Robimy sesje fotograficzna. Duzo zdjec z zameczkiem w tle i z nami. Przyglada sie nam odziisan. Goska ostrzega ze mam z nim nie gadac bo wyczesze mi z baski. Ona ma juz traume od tych dziadkow. Powinna sie cieszyc. W Koyasan jakis dziadek wpadl na misternie poukladane przez mnichow swiete kamienie, burzac ustalony porzadek. Tak sie na nia zapatrzyl. Krzyczal jeszcze bjutiifurrruu.

Dziadek przystepuje do ataku. Proponuje, ze zrobi nam fotki i ze jestesmy jak modelki. Grzecznie odmawiamy. Dziadek jest cierpliwy i spokojnie czeka na swoja szanse. Jak sep na ofiare. Namawiam Goske zeby dac staruszkowi chwile szczescia. Zgadza sie ale mam z nim nie gadac! Bo sie przyczepi.

Pan jest szczesliwy. Przeszczesliwy. Robi jedno, drugie, trzecie itd.....zdjecie. Ufffff ale on jest zmotywowany. Dziekujemy za zdjecia. Pan oczywiscie wszystko musi wiedziec jak gdzie z kim. Ciekawscy sa strasznie, oj strasznie. Na koniec odziisan stwierdza, iz nasze wlosy sa boskie i ze jestesmy sekushi lady. No ba!!!!!

Fajny byl ten dziadek. Stwierdza Gosia.

Chyba juz jej przeszla trauma bo jest sekushi lady.

Ale jedno trzeba powiedziec, ma dziadek smykalke do fotografii. Zdjecia wyszly swietne!!!!

Wracamy na stacje metra. Oczywiscie gubimy sie. Potem nie mozemy odnalezc szafek z bagazami. Potem szukamy zarcia. Oczywiscie jemy juz przy terminale na prom w .......europejskiej knajpce. Grrrrrr.

Jedzenie bylo straszne. Dla odmiany tym razem to ja naciskam dziwny przycisk przy stoliku, ktory okazuje sie byc oczywiscie przyciskiem do przywolania kelnera. Watashi wa baka desu. Przy wyjsciu z rzezni Gosia nie wytrzymuje i podchodzi do Japonek, ktore kroja mielonego kotleta lyzka i instruuje ich jak maja jesc nozem i widelcem i do czego sluzy lyzka.

Prom. Najtansza klasa, bez luksusow ale i tak jest super!!

Na promie full zarcia japonskiego w automatach i w restauracji. A zeby ich tak %$#245:;=><#$.

Oczywiscie wszyscy chodza w kapciach. Ja to olewam. I tak ciagle wlaze gdzies z buciorami bo zapominam, ze nie mozna. Gosia ciagle mi o tym przypomina. O tym i o innych jeszcze rzeczach typu: gdzie masz komorke, gdzie schowalas bilet, nie wyrzucilas chyba biletu!!!???Zostawilas komorke w kiblu!!??Znowu!!!??

Dobra. Przyznaje sie. Kilka razy zostawilam telefon w lazience w kabinie. Bo ciagle robie dokumentacje fotograficzna o japonskich kiblach. No odkladam. Ale zawsze sie wracam:-) . Przynajmniej do tej pory.

Wszystkie wazniejsze rzeczy nosi Gosia. Ja nie potestuje. Juz nie.

.......

Jemy nasze wczesniej zakupione kanapki (&%$32#688;:=%&) i gapimy sie w okno holu. Za nami chlopak okupuje jedyny wolny kontakt i oglada anime na lapku. W tle koles cyka nm bezczelnie fotke. Dobra. Niech ma. Wazne, ze nie jest to odziisan,

W nastepnym odcinku w duzym skrocie:

Beppu stolica japonskich onsenow czyli dziura zabita dechami, dzielnica burdeli i pierwszy onsen, basen ah ten wspanialy ......basen???????!!!! O tym, ze przewodniki sa sponsorowane.

niedziela, 24 maja 2015

Dzień 11: Czyli Alaska Japonii z 52 pensjonatami, nieoczekiwane spotkanie, raj Rudii, mnich w dresie, cmentarz-mekka buddystow, o japońskiej kąpieli sów dalszych kilka.

Jest sam srodek nocy tj. godz. 6 nad ranem. Slychac uderzenie dzwona na poranna medytacje w swiatyni. Przewracamy sie na drugi bok i spimy dalej. Chyba tylko my. Ale co tam w koncu mamy wakacje nie? Poza tym moja wiara nie pozwala mi na uczestnictwo. Ta sama wiara nie widzi jednak przeszkod zebym tu spala, poszla na sniadanie oraz pstrykala fotki.

Godzina siodma, sniadanie. Jestesmy zwarte i gotowe, w brzuchach juz nam burczy. W glosnikach slychac znajomy glos mully nawolujacy zblokane owieczki: okjakusama (drodzy klien...znaczy goscie) meja uj hevju. uu.y etesjonnn plis. Brekfastu. Is redy. Cedzi po "angielsku" mnich. Zbiegamy jak na skrzydlach. Siedzimy w tej samej sali co poprzedniego dnia wieczorem. Jemy. Trwa do bardzo krotko bowiem sniadanie okjakusama jest baaardzo oszczedne. Oczywiscie jest ono bardzo smaczne ale porcje sa jak dla dziecka. Co gorsza jest ono calkowicie pozbawione miesa. Ani grama miesa. Nawet miligrama. Dla mnie zdeklarowanego miesozercy to ciezka proba ale jestem twarda. Ruszamy w droge.

Koyasan tj. mala urocza dziurka na szczycie gory przypominajaca amerykanska Alaske znana mi z kultowego serialu o tej samej nazwie. Jest tu niezwykle slicznie. Koyasan slynie z ogromnej liczby swiatyn buddyjskich, jest tu ich 117 albo 119 z czego 52 oferuje uslugi turystyczne. Liczba ta nas poczatkowo przerazila i przesadzila, o tym, iz zdecydowalysmy sie tu na 2 dniowy nocleg aby wszystko spokojnie pozwiedzac. Zupelnie niepotrzebie. Jak sie okazalo zwiedzania jest tu jak na lekarstwo. Spokojnie mozna na to przeznaczyc do kilku godzinek, bowiem nie cala polowa swiatyn to taki sam pensjonat jak nasz, a glowne atrakcje zaznaczone na mapie nie sa w dalekiej odleglosci od siebie. Rozpoczynamy zwiedzanie, robimy fotki. Jedna swiatynia zaliczona, druga swiatynja zaliczona, trzecia swiatynia, zaliczona , czwarta ......a co toooo??

Przede mna niczym formacja wojskowa wyrosly kolumna mnichow. Na jedna komende swojego przelozonego ustawiaja sie rowniutko w rzadku na przeciwko swiatyni. Cholera. Jestem w potrzasku bowiem stoje frontem do swiatyni, do ktorej mialam zamiar wejsc. Gosia stoi za nimi. Nie wiem co zrobic, uciekac, wejsc do swiatyni i sie schiowac czy tez stac wryta i czekac na rozwiniecie akcji. 

Wybieram czekanie, przesuwam sie jednak nieznacznie na bok by dac przejsc kawalerii w razie podjecia przez nich naglego szturmu. Podobny problem maja dwaj pozostali turysci. Podazaja oni za mna. Prawo stadne owiec. Podazaja oni za swoim przewodnikiem stada. 

Mnisi rozpoczynaja swoj rytual. Z ich licznych gardel wydobywa sie piekny czysty dzwiek. Spiewja piesn buddyjska. Jest tez przewodnik, ktory intonuje, a pozostali podazaja za nim. Przewodnik tez czlowiek. W dodatku mlody. W pewnym momencie zacina sie, odwraca sie do tylu i patrzy na swego starszego przelozonego. Ten ostatni jest jak widac bardzo potrzebny mnichom pelni bowiem role suflera. Podpowiada mlodziakowi slowa piosenki. Mlody prawie klepie sie po czole i slysze jego no tak oczywiscie. Podejmuje piesn dalej. Bosko.

Po koncercie panowie dostaja miotly i sprzataja podworko. Starszy wydaje polecenia co, kto ma robic. 

Zwiedzamy dalej. Nie odchodzimy daleko a slyszymy znamome dzien dobry. To Polacy!!! Para mloda dziewczyna i chlopak. Przystajemy rozmawiamy. Beda w Japonii 2 tygodnie i chodza po gorach. Sa padnieci ale szczesliwi. Jak my. To 
pierwsza para Polakow ktora napotykamy w Japonii. W samym Koyasan Polacy, ku mojemu zaskoczeniu, bywaja ponoc czesto. Co najistotniejsze sa tu lubiani. Uffff no tak, cholota tu nie przyjezdza. 

Zwiedzamy dalej. Wtem, naszym oczom ukazuje sie raj. Sklepik. I to nie byle jaki a sklep z gadzetami studia Ghiblii produkujacego najslynniejsze anime na swiecie, w tym nagrodzone oscarem Spirited Away. Tworca tej potegi Haoyo Miyazaki to taki japonski Disney. Wchodzimy do srodka. Jestem szczesliwa. Jestem w raju. Wychodzimy obladowane. Tym razem obie. Magnesow na szczescie nie bylo. Jak trafie na nastepny taki przybytek pojde z torbami. Na pewno. Buddo uchron. 

Idziemy dalej. Wchodzimy do ktoregos z zaja....tfu do ktorejs ze swiatyn. Pstrykamy fotki. Nagle opojawia sie.... mnich. Calkiem przystojny stwierdzamy zgodnie. W mlodosci musial byc ciachem.

Mnich jest bardzo ciekawski wypytuje sie co gdzie kiedy. Zreszta oni wszyscy tacy sa. Japonczycy jak juz z toba rozmawiaja musza wiedziec wszystko. A po co, a dlaczego, a na ile dni itd. itp. Rozmawiamy dluzsza chwile, a nastepnie pstrykamy sobie wspolnie fotki. Mich ma duze poczucie humoru, bowiem zauwaza swoj niekoniecznie mnichowaty stroj tj. dresy + miotla do zamiatania, i  komentuje, ze to taki japanese style. Dobra. Mi to nie przeszkadza. Obiecalam sobie ze bede miala fotke z mnichem i ja mam!! A co! Moze i miec na sobie nawet pizame. Byleby byl mnichem. 

Idziemy dalej. W koncu trafiamy na cmentarz. Jest przepiekny. Moim zdaniem to glowna atrakcja Koyasan. Przypomina mi troche labirynt smierci bowiem sa tutaj podobne figurki i tez sa ubrane w czapeczki, sliniaczki, a niektore to nawet sa umalowane (fotka ponizej). Obie z Gosia zastanawiamy sie dlaczego jest taki zwyczaj i dochodzimy do zgodnego wniosku, ze ubranka sa po to zey zmarlym nie bylo zimno. Jakkolwiek kuriozalnie to brzmi. Na cmentarzu jest sporo ludzi, pielgrzymek. Dochodzimy do pieknej buddyjskiej swiatyni. Wszyscy spiewaja i zapalaja kadzidla. Modla sie. Chyba. Nam tez wciskaja kadzidla.

Nie robimy tu zdjec bo nam nie wypada. 

Wracamy.
Jestesmy glodne, a obiad mamy dopiero o 18.30. 

Mieso. Mieso. Mieso. Gdzie jestes? Trzeba uczciwie powiedziec, iz jedynym minusem bycia mnichem jest to iz nie moga oni jesc miesa. Ale podejrzewam, iz oszukuja oni na boku. Przynajmniej ze slodyczami. Niektorzy sa zbyt okragli.

Jestem juz drugi dzien na glodzie i powoli wszedzie zaczynam widziec mieso. Gosia nie jest tak miesozerna jak ja.

Mieso

Mieso

Mieso

Doko desu ka?

Aaaaa jest super jadlodajnia dla pielgrzymow! Wchodzimy. Z prawej strony slodycze z lewej normalne zarcie. Pchamy sie do sali. Kaza nam sie cofnac. Aaaa jest kolejka, ktorej nie widac?? Ok. Aha mamy sie wpisac w kajeciku. A po co? Pani wpisuje moje nazwisko. Po japonsku. Hahahah. Oczywiscie nie moze go wymowic. 

Obie zamawiamy to samo udon carry. Z miesem oczywiscie:-). Udon to rodzaj grubego makaronu. Cienki z kolei to soba. Uwielbiam te makarony. Moge jesc je na okraglo. Jedzenie jest pyszne. Wytaczamy sie z przybytku rozkoszy. Teraz do pelni szczescia brakuje mi piwka.

Sob sob  sob.......chociaz malutkiego. Mnisi pija piwo. Widzialam u nich skrzynki z tym boskim trunkiem. A moze od tego maja co niektorzy takie wielkie brzuchy? No chyba ze byly one targane dla okjakusama. Moze. Eeee tam pewnie sami wszystko zlopia.

Nie ma piwka :(.

Wracamy. Po drodze jeszcze zahaczamy o mauzoleum Tokugawy. 

Jestemy z powrotem. Mialysmy isc na te medytacje o 17 ale jednak w dalszym ciagu olewamy temat. 


18.30 obiadokolacja. Tym razem w innej o wiele wiekszej sali. Jestesmy wszyscy stloczeni razem. Czesc gosci juz wyjechala i zostali sami maruderzy jak my. Jemy.

W trakcie posilku przychodzi 95-letnia staruszka i zaczyna cala swoja opowiesc od nowa. O matko ona tak co wieczor katuje gosci. O ile za pierwszym razem mozna poslucha o tyle za drugim ziewamy juz nudow. Tak jak Wlosi. Juz ich teraz rozumiem. Mowi dokladnie tak samo uzywajac identycznych konstrukcji zdan. O Jezu ona nauczyla sie tego juz na pamiec. Ile lat tak juz opowiada co wieczor???


Wieczorem kapiel. I tym razem jest to takze tradycyjna kapiel w stylu japonskim. Lazienki Japonczykow i ich sposob dbania o czystosc to temat frapujacy. Podobnie jak kible.

Pisalam wczesniej, iz w Takayamie zdalam test gajdzina na prawidlowe umycie sie. Tutaj napisze troche wiecej na ten temat bo moglam oobserwowac na zywo zachowania Japonek. 

Lazienka jest tylko dla kobiet i jest ona publiczna. Osobno sa ubikacje (tak jest zawsze). Wchodzi sie do niej oczywiscie bez butow. Jest wiele pomieszczen gdzie wchodzi sie bez butow, a zasadniczo mozna z nimi chodzic tylko po korytarzach. A wlasciwie nie. Wroc. Buty zostawia sie przed swiatynia. Wchodzac do niej dostaje sie kapcie. Wielokrotnego uzytku:-). Wszystkie sa takie same, roznia sie tylko rozmiarem. Co ciekawe sa tak zkonstruowane, iz mozna smialo zakladac je i na lewa i na prawa stope. Podczas wchodzenia np. do sali obiadowej stoja sobie rowniutko w rzedzie. Wychodzac z niej nie wiesz, ktore sa twoje i bierzesz pierwsze z brzegu. Rewelka. W kiblu zmieniasz kapciuszki na kiblowe. Oczywiscie zauwazylam takze rozowa pare.

Wracajac do kapieli, wchodzimy bez kapci do pomieszczenia przy lazience. Sa umywalki a zaraz obok koszyki. W koszykach zostawia sie swoja yukate i... wszystko inne. Totalnie goluskie. Inaczej nie mozna. Wchodzimy dalej do lazni. Golo i wesolo. Kazda z pan ma swoje stanowisko a w nim stoleczek miseczke lustro i kranik z prysznicem. Sa tez kosmetyki. Shiseido zeby nie bylo. Japonki siadaja na stoleczku nalewaja z kranika wody do miseczki i maczaja w nim malutki reczniczek. Polewaja sie woda z miski i namydlaja. Dalej mokrym recznikiem szoruja cale cialo bardzo dokladnie. Caly czas siedza na stoleczkach. W miedzyczasie polewaja sie woda z miski. Nastepnie myja wlosy. Dopiero wtedy uzywaja prysznica. Do spukiwania. Caly czas przy tym siedza. Ufff skomplikowana instrukcja obslugi japonskiej lazienki.

Po wymyciu panie wchodza do wanny a wlasciwie to maly basenik. Wolne zarty. One wchodza, a ja probuje. Woda ma ponad 40 stopni i jest kurewsko ale to kurewsko goraca. Nie wiem jak one to robia ale wchodza bez problemu. Gosi idzie znacznie lepiej. Ja sie mecze.

W koncu wchodze. Rozpoczynamy rozmowe. Jest wesolo. Oczywiscie wypytuja o wszystko co gdzie kiedy i z kim. Jestesmy tu jedynymi fajnymi laskami. Reszta to 45 +. Nie zeby zle wygladaly no ale wiecie grawitacja i porody robia swoje. My jeszcze bez takich doswiadczen. Jeszcze.

Wytrzymujemy we wrzatku 5 minut. Wychodzimy. Ubieramy yukaty. Wchodzi jakas Amerykanka. Jest zagubiona. Nie wie co ma robic wiec tlumaczymy. Gosia tlumaczy: naked toooootaly naked. Aaaaaa Amerykanka sie smieje i teatralnym gestem symuluje striptise.

Ranek. Sniadanie, pakowanie i pozegnanie. Na koniec molestuje jakiegos mnicha i dziewczyne z biura do zdjecia. Fotki sa najwazniejsze co nie??? Oni tez jak gdzies jada to fotografuja wszystko jak popadnie wiec ja tez moge. A co!! Mnich jest bardzo uprzejmy chwali moj japonski (wystatczy ze powiem dwa slowa a oni juz twierdza ze jestem biegla w ich jezyku) i jednoczesnie stwierdza, ze jestesmy obie przepiekne. No pewnie. To oczywiste. Zwlaszcza w zajez.....tfu swiatyni gdzie srednia wieku turystow to 45+. Ale co tam w Japonii mamy w ogole duze wziecie........u dziadkow :p.

Dalszy przystanek to Osaka i podroz do Beppu. 













czwartek, 21 maja 2015

Dzień 10: Czyli wyprawa do Koyasan, mini wyklad o butach, rodzinny biznes mnichów, bycie mnichem to niezła fucha



Omedeto!!Omedeto!! Konkurs rozstrzygniety:-). Japonska firma produkujaca kibelki to PANASONIC. Widac za proste bylo albo ktos korzystal z internetu :p. Puchatku ujawnij sie:-) . Kim jestes. Musze wiedziec jak i komu wreczyc nagrode.

Z samego ranka wstalysmy z Gosia i pozegnalysmy nasz rozowy hostel z horroru. Na odchodnym wreczylysmy naszemu managerowi 2 pudelka czekoladek, ktore kupilysmy mu w ramach wdziecznosci za okazana nam pomoc przy rezerwacji noclegu. Pozniej jednakze obie zastanawialysmy sie czy to byl dobry pomysl, bowiem w jasnym swietle dnia okazalo sie iz nie mial on kilku zebow z prawej strony szczeki:-). Slodycze niszcza zeby. Kazdy to w koncu wie. Nawet dziecko.

Dojazd do naszego nowego przystanku wydawal sie nieszczegolnie skomplikowany, dlatego tez wyruszysmy na pewnym luzie. Najpierw autobusem trzeba dojechac do stacji kolejowej aby nastepnie z niej ruszyc do stacji Tengachaya w Osace. Stamtad nalezy wziasc lokalny pociag i pojechac do Gokurakubashii aby nastepnie przesiasc sie w kolejke liniowa, a dalej w busa, ktory zawiezie nas bezposrednio do swiatyni Rengejoin, gdzie mialysmy zabukowany nocleg. Musze powiedziec, iz z pewnym zalem opuszczalam Kyoto, bowiem obok przepieknyh swiatyn, harczacy kierowcy autobusow z maseczkami na twarzy, stanowili niezwykly koloryt tego miasta. Jednoczesnie jednak musze bardzo pochwalic mieszkancow Kyoto za ich niezwykla chec okazywania pomocy turystom, nawet wtedy gdy ci ostatni o nia nie prosza, a zatrzymuja sie jedyie na chwilke studiujac przystanki autobusowe.

Wydawac by sie moglo, iz mamy juz wszystko obstukane. Jechalysmy juz metrem, koleja, autobusem i nic nie powinno juz nam sprawiac trudnosci. No wlasnie. Wydawac by sie moglo.

Wpadamy na stacje. Uderzamy od razu do automatu. I tu zonk. Automaty w Kyoto sa juz troche nne niz w Tokyo i co gorsza nie maja wersji angielskiej. Meczymy sie okrutnie przy automacie. Z doswiadczenia wiemy, iz nalezy wybrac nr stacji, do ktorej sie jedzie. Ale ktory to nr? Sa trzy nr pry naszej stacji.

Obok nas zaczyna krecic sie jakis Japonczyk i widzac trudy biednych gajdzinek, ochoto rusza z pomoca. Problem polegal na tym, iz calkowicie nie znal on jezyka anielskiego, a co gorsza byl chyba jeszcze mniej zorientowany niz my w obsludze automatu. W koncu jakos kupuje bilet i ruszam do pana przy okienku aby potwierdzic prawidlowosc dokonanego przez nas zakupu. Hai hai ii desu. Kiwa glowa potwierdzajaco. Uffff. Wchdzimy na peron, wsiadamy do pociagu, jedziemy. Przed nami 21 stacji wiec z luboscia oddajemy sie kontemplacji tego co najbardziej lubimy czyli zachowan Japonczykow oraz ich ubioru. Dzisiaj poszly na tapete buty. No wlasie. Japonskie buty. Ot nastepna hydro zagadka.

Temat butow, kibli, rozu i kilku jeszcze innych rzeczy stanowi dla nas nieustajaca zagadke. Dlaczego akurat buty spytacie? Ano poniewaz sa one pernamentnie za duze. I to nie o jeden rozmiar ale co najmniej o dwa. Jezeli chodzi te czesc garderoby, jest ona w naszym odczuciu tragiczna. Japonki nosza beznadziejne buty, bowiem nie dosc, ze sa one potwornie brzydkie i malo kobiece to jeszcze za duze. One po prostu nimi szuraja. Nosza albo buty sportowe adidasy, tenisowki albo przedpotopowe czulenka jak dla babci. Mezczyzni maja w tym zakresie lepszy gust ale rowniez sa one za duze. Duuuzo za duze. Wysokich obcasow jest tu jak na lekarstwo. A jak sie juz takowe znajda to sa brzydkie. Przez caly pobyt widzialysmy moze zaledwe dwie pary ladnych szpileczek.

Nastepnym problemem jest to iz Japonki kompletnie ale to kompletnie nie umieja chodzic w obcasach. Smiesznie stawiaja kroki jakby mialy sie zaraz przewrocic. Bystra Gosia szybko zauwazyla iz wiekszosc kobiet ma dziwnie wykrzywiona prawa noge, nawet jak siedza. Hmmm moze to efekt tych za duzych butow? A moze to genetyka:-). Gosia twierdzi, ze to od za nisko noszonych plecakow, ktore musza prowadzic do probleow z kregoslupem. Rzeczywiscie za kazdym razem jak widzimy uczniow podstawowki gimnazjum czy liceum, ich plecaki zwisaja smetnie duzo ponizej bioder. Ale wracajac do butow jak ktos zna rozwiazanie tej zagadki dlaczego te buty sa take wielkie, bede wdzeczna za odpowiedz.

Wysiadamy na odpowiedniej stacji. Teraz przesiadka na linie metra. Szukamy. Hmm niby na stacji jest nasz docelowy kierunek ale przeciez to nie metro. O co kaman?
Pytam sie konduktora cikatetsu doko desuka (gdzie jest metro)? Hai hai cikatetsu i macha w strone pociagu. Demo train desu (ale to jest pociag) odpowiadam. Hai hai traino desu. Nic nie rozumiem. To jak to kurna jest. Pociag czy metro. Wsiadamy jednak. Jedziemy. No kurna to zwyky pociag mysle. To jak to z tym metrem. Po dwudziestu minutach wjezdzamy w tunel i zwykly pociag zamienia sie w wagon metra......

Tego nie byo w przewodniku.

Dojezdzamy. Teraz szybko bilety do Gokurakubashii. Dobra sa. Kupilysmy te prawidowe czyli tansze (sa jeszcze drozsze limited express). Jestesmy zadowolone. Jest i peron. No tak ale, o ktorej godzinie. Pytam sie jakiejs Japonki. Mysli chwilke, konteplujemy razem rozkad linii pociagow, sprawdza w telefonie. Ok jest to ten za 15 minut. Cos mi jednak nie daje spokoju. Czy aby to na pewno ten? Niewazne wlasnie przyjechal, wsiadamy. Ooo hmmm sa miejscowki. Eeee tam siadamy gdzie popadnie najwyzej zmenimy wagon na normalna klase bez miejscowek.

Jedziemy. Tralala jakie fajne wkdoczki, yeee jedziemy do swiatyni buddyjskiej gdzie bedziemy dwie noce. Super!!!!!

Wchodzi konduktorka. Grzecznie pokazujemy bilety. O sory cigau. Jakie cigau? Aha nie mamy pewnie miejscowek. Ok nie ma problemu, ktory wagon jest bez rezerwacji? Eeeeee caly pociag objety jest rezerwacja????!!!!!!!

......

Wsiadlysmy w ten drozszy. Prawo Murphiego w dalszym ciagu nas przesladuje. Robimy dopate.

Gokurakubashii. Teraz tylko kolejka linowa.

Japonczycy to na prawde dziwny narod. Maja ludzi od wszystkiego. Pan, ktory streruje ruchem drogowym mimo, ze sa swiatla, pani ktora jezdzi winda i ktorej jedynym zadaniem jest przywitac wchodzacych, wlaczyc guzik i pozegnac wychadzacych z windy, pani, ktora stoi na peronie metra i robi za barierke (naprawde). Ja mam swoja teorie. Ich jest 140 mln i nie maja takiego bezrobocia jak u nas, a nas jest tylko 40 mln. No wlasnie. Dlatego nie ma takiego bezrobocia. Tworzy sie zawody bez sensu tylko po to, zeby ludzie mieli prace.

 I tym razem Japonczycy nas nie zawiedli. Wychodzimy z pociagu a tam 3 panow w dleglosci 5 m od siebie krzyczacych i machajacych lapkami tedy do kolejki liniowej!!! Jednoczesnie nad nimi unosza sie gigantyczne napisy i strzalki tedy do kolejki liniowej.  Z megafonu saczy sie glosny komunkat w prawo do kolejki liniowej. Kolejka liniowa jest 30 krokow od pociagu. Nawet slepy i gluchy nie mialby problemow. Doprawdy rzad polski powinien sie uczyc od rzadu japonskiego.

Wysiadamy z kolejki ktora zawiozla nas na sama gore. Koyasan to jedyne miejsce w Japonii gdzie swiatynie sa polozone na szczycie samej gory. Jest on wpisany na  liste UNESCO podobnie jak Shirakawa-go. Widoki sa boskie a to dopiero poczatek. Dobra teraz lokalny bus do naszej swiatyni. W przelocie wyrywam jeszcze mapke jakiemus robiacego takze za slupa Japonczykowi. Jedziemy. Autobusy juz znamy wiec wiemy jaka jest procedura. Wysiadamy i naszym oczom ukazuje sie ......wooooww. Pieknie jest :-)

W srodku.

Nagle zaskoczenie. Nie macie kartki z centrum informacyjnego? Nie. Wyszeptuje prawie blada. Aha. Ok ok. Pani dzwoni do centrum cos sie nie zgadza. Belkocze moje nazwisko przez telefon ze sama z trudnoscia je rozpoznaje. Po drugiej stronie telefonu ktos rzuca sluchawka. Robie sie coraz bielsza a jednoczesnue goraco mi. Uffff w koncu po drugim telefonie sie udaje. Kurde mialysmy isc najpierw do centrum??? Cos mi sie kolacze co mowil manager. Chyba tak. Niewazne udalo sie:-).

Jest juz pozno niedlugo jest kolacja wiec zwiedzanie bedzie jutro. W Japonii zawsze ciemno jest juz o 19 wieczorem. Kolacja zapowiadana jest przez megafon. Zreszta tu czesto wywoluja kogos przez megafon. Idziemy. W polowie drogi do jadalni zabiega nam droge mlody mnich. Eeeee bolzniak wystekuje z trudem. Hai usmechamy sie szeroko. Prowadzi nas do jadalni.

Wow jadalnia, jedzenie boskie. Jadalni jest co najmnej kilka jezeli nie kilkanascie. Siedzimy z Wlochami Kanadyjczykami i Amerykanami. Przychodzi wlascicielka zajaz.....tfu swiatyni buddyjskiej. Staruszka ma 95 lat. Byla nauczycielka angielskiego. Opowiada historie Koyasan i tej swiatyni. Wlosi ziewaja z nudow (pewnie nic nie rozumieja) albo zerkaja nas (mezczyzni), Kanadyjczycy i Amerykanie udaja, ze jej sluchaja bo siedza blisko niej. My sie szczerzymy ale staramy sie sluchac bo to ciekawe. Staruszka sie produkuje. Dlugo.

Swiatynia okazala sie......niezle properujacym biznesem rodzinnym. Mowie wam to jest dopiero biznes. Kasa plynie strumieniami. Mnostwo slicznych tradycyjnych  japonskich pokoikow z tatami, spaniem na podlodze i mknacymi z predkoscia blyskawicy po licznych zaulkach i korytarzach mnichow. Maja nawet biuro. Zeby nie bylo watpliwosci to jest prawdziwa swiatynia tylko troche odbiega od tego co sobie o buddyjskich swiatyniach wyobrazamy:-) . Wszedzie czysciutko pachnaco, kwiatki w wazoniku, kosmetyki shiseido w lazience, podgrzewana deska w kiblu, suszarki do wlosow. Sterylnie az boli. Normalnie full wypas i niech zyje globalizacja!! Zara zara a czy tu sie nie kontempluje. Tak o 6 rano i o 17 wieczorem (my z Goska to olewamy). To co robia mnisi przez ten caly dzien? Ano dobre pytanie. Odpowiedz: zyja jak paczki w masle. Licza kaske, oprowadzaja klientow, przygotowuja pokoiki, sprzataja, zapraszaja na obiad, od czasu do czasu bija w gong. Zyc nie umierac. Normalnie bajka. Ktos zaraz pomysli no tak ale nie maja kobiet. A guzik. Moga sie zenic i tyle w temacie. A najlepszym przykladem jest nasza staruszka, ktorej maz byl wlascicielem tego przybytku a teraz prowadzi go jej najstarszy syn.

Ale i tak jest very nice. Podoba nam sie tu. Gosia jest wrecz zachwycona. Leczy traume po managerze.

Ide spac ale nie wiem czy zasne bo tu nie ma scian, tylko takie tekturki. Slysze chrapanie, sapanie, smarkanie i drapanie sie po 4 literach. Ale i tak jest bossssko.