6.30 rano wstajemy. Ledwo widze na oczy bo to srodek nocy. O 7.50 mamy busa do Shirakawy-go wioseczki z polami upraw ryzu umiejscowionej w japonskich Alpach. Jest to nasz nastepny przystanek po Takayamie. Niestety nie bylo mozliwosci kupna biletow na pozniejsza godzine bo wszystkie miejsca w busie byly juz wykupione i zostal jedynie ten srodek nocy. To skandal zeby na urlopie wstawac tak wczesnie rano. Trudno, zaciskam zeby. Przed wyjsciem robie dokumentacje fotograficzna kibla z podgrzewana deska. Zegnamy sie z uroczym pensjonatem i dziekujemy pani za goscine. Gosia zmusza mnie zebym wybelkotala podziekowania po japonsku. Belkocze wiec. Pani rozumie i skalnia sie w pol dziekujac. Na droge dostajemy garsc cukierkow. Wleczemy sie na dworzec autobusowy. Jest juz kolejka do autobusu, grzecznie ustawiamy sie na koncu. Za nami pojawia sie para. Chlopak w pewnym momencie probuje dostac sie do luku bagazowego jednak ja stoje mu na drodze. Slysze magiczne slowo przepraszam. Oooo swojacy, komentuje Gosia. Ja tez jestem mile zaskoczona, bowiem jedynie w samolocie do Tokio lecieli z nami rodacy. Przez caly pobyt w Japoni nie natknelysmy sie na Polakow. Zasadniczo moze to i dobrze:-) .
Siedzimy w busie ale nie obok siebie. Gosia siedzi kolo jakiegos Chinczyka, ktory fotografuje nawet wnetrze busa, ja w drugiej kolumnie obok Chinki. Za mna usadawia sie "polska" para. Zaczynaja rozmowe. To jednak nie Polacy tylko Amerykanie. Po akcencie slysze ze chlopak na bank nie jest Polakiem. To mile ze wiedzial ze nie jestesmy ruskimi tylko Polkami. Jezdzac po roznych krajach praktycznie za kazdym razem biora mnie za Rosjanke. Czesto jest to wkurzajace, aczkolwiek rekord pobil kiedys kelner z Argentyny, ktory wzial nasza grupe dziewczyn za Francuzki. Stwierdzil ze to taki piekny jezyk wiec na pewno pochodzimy z Francji. Zeby bylo zabawniej pan mial dziadka z Polski.
Jedziemy do Shirakawy-go ponad godzine. To niezwykle malownicza wioseczka polozona w dolinie otoczonej gorami. Jest tam na prawde pieknie. Pogoda dopisuje (jak przez caly czas, jest 24-26 stopni), sloneczko swieci. Jednym slowem chce sie zyc. Gosia jest szczesliwa. Stwierdza ze spokojnie wyrobimy sie w 2 godzinki i zdazymy na nastepny bus do Kanazawy bo przeciez to tylko kilka domkow
Rozpoczynamy zwiedzanie przechodzac przez zawieszony most. Most mimo ze niby betonowy, chwieje sie przy wiekszym nacisku. W wioseczce jest bardzo spokojnie, prawie nie ma turystow. No tak przeciez jest srodek nocy :p.
Zwiedzamy, zwiedzamy, zwiedzamy, robimy fotki, idziemy na punkt widokowy. Schodzimy z gorki w dol wioseczki. O omiyage (upominki) czytam przechodzac kolo jakiejs chatki. Wchodzimy a tam cuuuuuda!!!!Ryz mydlo i powidlo. Gosia wpada w euforie. Moj wzrok przykuwa jeden kacik. Nie moge w to uwierzyc. Co ja pacze?? W calym Tokio nie widzialam tej rzeczy a tu na takim za.....znaczy wiosce to sprzedaja???.
MAGNESY.......na lodowke!!!!!...Jestem uratowana moge spokojnie wrocic do kraju nie bojac sie, iz Agnieszka wyczesze mi z baski. Yeeeee!!!!!Krzycze szczesliwa.
Gosia wychldzi obladowana. Ja z moimi magnesami.
Konczymy zwiedzanie i udajemy sie z powrotem w strone mostu. Wtem naszym oczom ukazuje sie przerazajacy obraz.
Chinczycy. Po prostu wszedzie. Jak nie spojrzec okiem. Otaczaja nas zewszad. Okrazaja. Caly most sie chwieje pod naciskiem ich cielsk. Morze Chinczykow. Jezu baba Wanga (wieszczka bulgarska) miala racje. Zaleja nas Chinczycy. Wszedzie widziala Chinczykow i ja widze to samo. Boze jak dobrze ze przyjechalysmy tu rano kiedy nie bylo turystow jeczy Gosia. Zewszad slychac chrzakanie i pomrukiwanie. Bezblednie odroznie chinski od japonskiego. Przerazajacy zlowieszczy jezyk przyszlych inspiratorow III wojny swiatowej (wedlug babi Wangi). Cudem unikamy smierci uciekajac z coraz bardziej chwiejacego sie mostu.
Jedziemy busem do Kanazawy. Przyjezdzamy po godzinie 12. Najpierw musimy udac sie do przechowalni bagazu na stacji kolejowej. Schodzimy do podziemi dworca kolejowego w poszukiwaniu szafek. Nic nie znajdujemy zatem udajemy sie do pana w pobliskiej budce z zapytaniem o przechowalnie. Yes yes krzyczy radosnie na nasz widok. Here here. Uffff jestesmy uratowane. How much?Two tausend six hundred yen swiergocze radosnie (okolo 80 zl). All day!!
Ile??????!!!!!! Oczy wychodza mi z orbit. Wolne zarty przeciez to kupa forsy. I to za jedna osobe??? Chyba go ktos w dziecinstwie porazil pradem. Nie ma mowy. Frajerow spotkal czy co?? Jeszcze raz sie upewniam co do kwoty. Gosia slyszy to samo. Jestesmy gotowe zrobic w tyl zwrot. W przeblysku olsnienia prosze pana zeby zapisal kwote na karteczce. Zapisal. 260 yenow.
I tak to jest ze znajomoscia jezyka angielskiego u Japonczykow. No comment. Placimy, zostawiamy bagaze, wychodzimy.
Udajemy sie do centrum informacji po mapke miasta z atrakcjami. Jest tu troche zwiedzania. Gosia przytomnie proponuje wpierw kupno biletu na pociag do Kyoto (nasz nastepny przystanek w podrozy) ja jak to ja beztrosko stwierdzam ze po co przeciez zdazymy.....
Gosia jest glowna nawigatorka naszej wedrowki po Kanazawie. Szybko ustalamy co chcemy zobaczyc i ruszamy na podboj miasta i jego zabytkow. Caly czas trzyma ona mapke i kieruje ruchem, ja potulnie sie zgadzam, zreszta mysle podobnie jak i ona. Szukamy odpowiedniej drogi ale droga jest bajecznie prosta. Wychodzimy na tyly stacji kolejowej. Idziemy, idziemy, przechodzimy tunel, idziemy. Zaczynam czuc wewnetrzny niepokoj. Cos mi nie pasuje. Mowie Gosi o swoich obawach. Gosia twardo, ze na 100% idziemy dobrze. Ok jak idziemy dobrze to idziemy.
Gosia zna sie na mapach. Ja zreszta tez. A poza tym nie jestesmy inteligentne inaczej i skonczylysmy obie dobre studia.
10 minut pozniej.
Gosia spytajmy sie kogos o droge, niesmialo proponuje. Ok. Odpowiada ale na bank idziemy w dobrym kierunku. Nawija nam sie po drodze jakis Japonczyk. Pytamy, podajemy mape. Aaaaa not this direction wystekuje. Pokazuje nam gdzie jestesmy i jak idziemy.
....Poszlysmy dokladnie w odwrotna strone. To niemozliwe stwierdza stanowczo Gosia. Ja znam sie na czytaniu map. Gosia ale on tu mieszka. Ale to niemozliwe odpowiada. Potulnie jednak zmieniamy kierunek. Pan zaczyna nam towarzyszyc i mowi ze pokaze droge. Gosia widzac, ze idziemy w dobrym kierunku, zmienia zdanie i stwierdza, ze.......mapa byla zle zrobiona. To wina wydawcy. Na pewno. Zgadzam sie z nia w 100%!Przeciez to nieprawda, ze dziewczyny nie umieja czytac map. Poza tym obie jestesmy po studiach no nie?????
Pan caly czas nam towarzyszy.
Prubuje on ze mna rozmawiac w nowym jezyku engrishowojaponskim. Grzecznie mu odpowiadam.
W tym samym jezyku.
Gosia sie niepokoi. Pan caly czas idzie z nami. Jest troszke dziwny. Jest upal a on caly jest ubrany w gruby dres. Zaczynamy podejrzewac ze chce nas uprowadzic albo co najmniej zmienil swoj kierunek drogi zeby nas odprowadzic na miejsce.
Widzimy ladna swiatynke i sprytnie wykorzystujemy sytuacje mowiac panu, ze skrecamy na fotki. Ufffff udalo sie. Oddalil sie zyczac powodzenia. Dziekujemy i cieszymy sie na nowo odzyskana wolnoscia.
Idziemy dalej. Dochodzimy do japonskiego zameczku (pozniej uzupelnie nazwy zabytkow). Jest sliczny. Zwiedzamy, robimy fotki. Pozniej sa ogrody. Nie wiemy gdzie oczy podziac i gdzie pstrykac fotki. W Kanazawie jest wiele atrakcji ale nie mamy duzo czasu decydujemy sie wiec zwiedzic jeszcze jedna, tj. zabytkowa uliczke.
Wychodzimy. Oczywiscie z mapka w reku. Idziemy, idziemy, idziemy. Yessss dochodzimy do oczekiwanego skrzyzowania. Ale jestesmy madre!! Ha jednak potrafimy czytac mapke a tamto to byl tylko jedorazowy wybryk!!!
Zadowolone przechodzimy skrzyzowanie. Idziemy dalej.....
Dalej.....
Dalej......
Dalej......
Dalej......kurde troche dlugo idziemy
Ale co tam idziemy dalej.
Po jakims czasie.
Przepraszam czy moglby pan nam pomoc?
Robimy w tyl zwrot z powrotem do skrzyzowania aby skrecic poprawnie. Glupia ta mapa. Gosia ma racje. Zle zostala napisana. Jestesmy w koncu po studiach.
Przechodzimy most. Majac juz nerwice mapowa, profilaktycznie stajemy na uboczu studjujac zle napisana mapke. Przyglada sie nam sympatyczny staruszek. W koncu nie wytrzymumuje i dziarskim krokiem podchodzi do nas.
Zaczyna cos belkotac. Niestety wiecej jest japonszczyzny niz engrishu. Mowi strasznie szybko, intensywnie przy tym gestykulujac. Rozumiemy z tego tyle, ze chce nas zaprowadzic. Jestesmy szczesliwe.
Okazuje sie ze uliczka jest tuz za rogiem i ma ......15 m dlugosci. Wtf to tyle szlysmy dla kilku metrow?? No dobra ale jest ladna.
Japonczyk dalej z nami idzie. Caly czas przy tym belkocze. Arigato gozaimasu. Dziekuje mu za udzielona pomoc i klaniam sie nisko. Japonczyk nie ustepuje, dalej podaza za nami w kolko belkoczac, belkoczac i belkoczac.
Bleeeee ble ble ble shiashin ble ble ble kirei ble ble ble uci he ble ble ble. Sumimasen demo zenzen wakarimasen odpowiadam zalosnie (przepraszam ale ja nic nie rozumiem). Japonczyka to nie zraza i dalej belkocze usmiechajac sie szeroko i wymachujac przy tym lapkami. Ludzie zaczynaja sie za nami ogladac. Uslyszalam slowo shijashin (zdjecie) wiec moze chodzi mu o zdjecie?? Ustawiamy sie do fotki. Japonczyk pstryka i jest przeszczesliwy. Dalej jednak bleblebuje w tempie kalasznikowa.
Arigatou gozaimasu! Oddalamy sie pospiesznie prawie biegiem. Uff nie podaza za nami, macha tylko radosnie lapkami na pozegnanie. Kochani sa ci Japonczycy ale czasami przejawiaja za duzo cech stalkerskich.
Droga z powrotem do dworca. Jakims cudem mapa jest juz prawidlowa. Jestesmy na miejscu. Mamy jeszcze chwilke czasu wiec na luzie idziemy kupic bilety. No wlasnie ale gdzie?? Wchodzimy do ticket office JR to musi byc tu. Podchodzimy do okienka two tickets plis to kyoto. Pani sie usmiecha i podaje....4 bilety. Nie wiem o co chodzi. Dodatkowo mialy byc bez rezerwacji za 4 tysiaki. A tu co? Chca nas znowu oszukac? Podatek dla gajdzina za bilet?? Jak gajdzin zaczyna sie denerwowac to Japonczyk traci zdolnosc mowienia po angielsku. Musze sie pilnowac bo pani juz placze sie jezyk ze stresu. Cos tam pokazuje. Ok ok to express wiec doplata. Ale drogo, zdzieraja jak nic. No ale dlaczego 4 bilety? Gosia wpada na genialna mysl. Kazda ma po jednym na osobowy pociag, a potem zmienia sie on na pospieszny. W kazdym razie na pewno nie ma przesiadki.
Glodne jestesmy. Mamy czas wiec idziemy zjesc. Nie ma to jak przydworcowy bar szybkiej obslugi. Zarcie dostajemy w mig. Pyyyychota w zyciu nie jadlam lepszego curry. Jemy na luzie. Gosia ile mamy czasu? Odpowiada. Robi mi sie goraco ze stresu.
Zarcie polykamy w kosmicznym tempie. Potem bieg po bagaze. *:&$4$*&:+- nie to wejscie. Wracamy!! Wpadamy bierzemy plecaki i bieeegiem. Ja czerwona z wysilku, Gosia w stanie przedzawalowym. Wpadamy na peron. Yessss pociag do Osaki przez Kyoto. Wsiadamy ufffff. Znajdujemy nawet miejsce. Siadamy. Jedziemy.
21 wieczorem Kyoto. Wysiadamy. Wleczemy sie 40 minut z plecakami (mialo byc 20 znowu nas oszukali) do hostelu. Jest!!! Naszym oczom ukazuje sie hostel a w nim.....dziwny Japonczyk. To kobieta czy mezczyzna? Pyta mnie Gosia.
C.d.n. nie wiem kiedy ale nastapi.
Dobranoc ide spac :-)
Natalia, jeżeli będziecie tyle biegać, to nawet z Marcinem nie dam rady Was dogonić!
OdpowiedzUsuńBTW... może trzeba było ściągnąć mapę Japonii na telefon i się nią posługiwać w krytycznych momentach??? Własny telefon na pewno by Was nie oszukał... ;-)
Jadłaś jakieś dobre lody? Coś na słodko? Ciągle piszecie o ryżu i ryżu, nie mają tam czegoś smacznego ;)? A piwo, jak smakuje? Wypas, słabe, czy nie macie siły po tych biegach, co sobie urządzacie :D? buziaki
OdpowiedzUsuńNo, 007 - zadanie wykonane:-) Magnesy są!!! teraz możesz wracać do bazy:-)))
OdpowiedzUsuńA:-)
To tak apropos umiejętności czytania map:
OdpowiedzUsuńhttp://www.empik.com/dlaczego-mezczyzni-nie-sluchaja-a-kobiety-nie-umieja-czytac-map-pease-allan-pease-barbara,11189,ksiazka-p
Yaji