Translate

niedziela, 24 maja 2015

Dzień 11: Czyli Alaska Japonii z 52 pensjonatami, nieoczekiwane spotkanie, raj Rudii, mnich w dresie, cmentarz-mekka buddystow, o japońskiej kąpieli sów dalszych kilka.

Jest sam srodek nocy tj. godz. 6 nad ranem. Slychac uderzenie dzwona na poranna medytacje w swiatyni. Przewracamy sie na drugi bok i spimy dalej. Chyba tylko my. Ale co tam w koncu mamy wakacje nie? Poza tym moja wiara nie pozwala mi na uczestnictwo. Ta sama wiara nie widzi jednak przeszkod zebym tu spala, poszla na sniadanie oraz pstrykala fotki.

Godzina siodma, sniadanie. Jestesmy zwarte i gotowe, w brzuchach juz nam burczy. W glosnikach slychac znajomy glos mully nawolujacy zblokane owieczki: okjakusama (drodzy klien...znaczy goscie) meja uj hevju. uu.y etesjonnn plis. Brekfastu. Is redy. Cedzi po "angielsku" mnich. Zbiegamy jak na skrzydlach. Siedzimy w tej samej sali co poprzedniego dnia wieczorem. Jemy. Trwa do bardzo krotko bowiem sniadanie okjakusama jest baaardzo oszczedne. Oczywiscie jest ono bardzo smaczne ale porcje sa jak dla dziecka. Co gorsza jest ono calkowicie pozbawione miesa. Ani grama miesa. Nawet miligrama. Dla mnie zdeklarowanego miesozercy to ciezka proba ale jestem twarda. Ruszamy w droge.

Koyasan tj. mala urocza dziurka na szczycie gory przypominajaca amerykanska Alaske znana mi z kultowego serialu o tej samej nazwie. Jest tu niezwykle slicznie. Koyasan slynie z ogromnej liczby swiatyn buddyjskich, jest tu ich 117 albo 119 z czego 52 oferuje uslugi turystyczne. Liczba ta nas poczatkowo przerazila i przesadzila, o tym, iz zdecydowalysmy sie tu na 2 dniowy nocleg aby wszystko spokojnie pozwiedzac. Zupelnie niepotrzebie. Jak sie okazalo zwiedzania jest tu jak na lekarstwo. Spokojnie mozna na to przeznaczyc do kilku godzinek, bowiem nie cala polowa swiatyn to taki sam pensjonat jak nasz, a glowne atrakcje zaznaczone na mapie nie sa w dalekiej odleglosci od siebie. Rozpoczynamy zwiedzanie, robimy fotki. Jedna swiatynia zaliczona, druga swiatynja zaliczona, trzecia swiatynia, zaliczona , czwarta ......a co toooo??

Przede mna niczym formacja wojskowa wyrosly kolumna mnichow. Na jedna komende swojego przelozonego ustawiaja sie rowniutko w rzadku na przeciwko swiatyni. Cholera. Jestem w potrzasku bowiem stoje frontem do swiatyni, do ktorej mialam zamiar wejsc. Gosia stoi za nimi. Nie wiem co zrobic, uciekac, wejsc do swiatyni i sie schiowac czy tez stac wryta i czekac na rozwiniecie akcji. 

Wybieram czekanie, przesuwam sie jednak nieznacznie na bok by dac przejsc kawalerii w razie podjecia przez nich naglego szturmu. Podobny problem maja dwaj pozostali turysci. Podazaja oni za mna. Prawo stadne owiec. Podazaja oni za swoim przewodnikiem stada. 

Mnisi rozpoczynaja swoj rytual. Z ich licznych gardel wydobywa sie piekny czysty dzwiek. Spiewja piesn buddyjska. Jest tez przewodnik, ktory intonuje, a pozostali podazaja za nim. Przewodnik tez czlowiek. W dodatku mlody. W pewnym momencie zacina sie, odwraca sie do tylu i patrzy na swego starszego przelozonego. Ten ostatni jest jak widac bardzo potrzebny mnichom pelni bowiem role suflera. Podpowiada mlodziakowi slowa piosenki. Mlody prawie klepie sie po czole i slysze jego no tak oczywiscie. Podejmuje piesn dalej. Bosko.

Po koncercie panowie dostaja miotly i sprzataja podworko. Starszy wydaje polecenia co, kto ma robic. 

Zwiedzamy dalej. Nie odchodzimy daleko a slyszymy znamome dzien dobry. To Polacy!!! Para mloda dziewczyna i chlopak. Przystajemy rozmawiamy. Beda w Japonii 2 tygodnie i chodza po gorach. Sa padnieci ale szczesliwi. Jak my. To 
pierwsza para Polakow ktora napotykamy w Japonii. W samym Koyasan Polacy, ku mojemu zaskoczeniu, bywaja ponoc czesto. Co najistotniejsze sa tu lubiani. Uffff no tak, cholota tu nie przyjezdza. 

Zwiedzamy dalej. Wtem, naszym oczom ukazuje sie raj. Sklepik. I to nie byle jaki a sklep z gadzetami studia Ghiblii produkujacego najslynniejsze anime na swiecie, w tym nagrodzone oscarem Spirited Away. Tworca tej potegi Haoyo Miyazaki to taki japonski Disney. Wchodzimy do srodka. Jestem szczesliwa. Jestem w raju. Wychodzimy obladowane. Tym razem obie. Magnesow na szczescie nie bylo. Jak trafie na nastepny taki przybytek pojde z torbami. Na pewno. Buddo uchron. 

Idziemy dalej. Wchodzimy do ktoregos z zaja....tfu do ktorejs ze swiatyn. Pstrykamy fotki. Nagle opojawia sie.... mnich. Calkiem przystojny stwierdzamy zgodnie. W mlodosci musial byc ciachem.

Mnich jest bardzo ciekawski wypytuje sie co gdzie kiedy. Zreszta oni wszyscy tacy sa. Japonczycy jak juz z toba rozmawiaja musza wiedziec wszystko. A po co, a dlaczego, a na ile dni itd. itp. Rozmawiamy dluzsza chwile, a nastepnie pstrykamy sobie wspolnie fotki. Mich ma duze poczucie humoru, bowiem zauwaza swoj niekoniecznie mnichowaty stroj tj. dresy + miotla do zamiatania, i  komentuje, ze to taki japanese style. Dobra. Mi to nie przeszkadza. Obiecalam sobie ze bede miala fotke z mnichem i ja mam!! A co! Moze i miec na sobie nawet pizame. Byleby byl mnichem. 

Idziemy dalej. W koncu trafiamy na cmentarz. Jest przepiekny. Moim zdaniem to glowna atrakcja Koyasan. Przypomina mi troche labirynt smierci bowiem sa tutaj podobne figurki i tez sa ubrane w czapeczki, sliniaczki, a niektore to nawet sa umalowane (fotka ponizej). Obie z Gosia zastanawiamy sie dlaczego jest taki zwyczaj i dochodzimy do zgodnego wniosku, ze ubranka sa po to zey zmarlym nie bylo zimno. Jakkolwiek kuriozalnie to brzmi. Na cmentarzu jest sporo ludzi, pielgrzymek. Dochodzimy do pieknej buddyjskiej swiatyni. Wszyscy spiewaja i zapalaja kadzidla. Modla sie. Chyba. Nam tez wciskaja kadzidla.

Nie robimy tu zdjec bo nam nie wypada. 

Wracamy.
Jestesmy glodne, a obiad mamy dopiero o 18.30. 

Mieso. Mieso. Mieso. Gdzie jestes? Trzeba uczciwie powiedziec, iz jedynym minusem bycia mnichem jest to iz nie moga oni jesc miesa. Ale podejrzewam, iz oszukuja oni na boku. Przynajmniej ze slodyczami. Niektorzy sa zbyt okragli.

Jestem juz drugi dzien na glodzie i powoli wszedzie zaczynam widziec mieso. Gosia nie jest tak miesozerna jak ja.

Mieso

Mieso

Mieso

Doko desu ka?

Aaaaa jest super jadlodajnia dla pielgrzymow! Wchodzimy. Z prawej strony slodycze z lewej normalne zarcie. Pchamy sie do sali. Kaza nam sie cofnac. Aaaa jest kolejka, ktorej nie widac?? Ok. Aha mamy sie wpisac w kajeciku. A po co? Pani wpisuje moje nazwisko. Po japonsku. Hahahah. Oczywiscie nie moze go wymowic. 

Obie zamawiamy to samo udon carry. Z miesem oczywiscie:-). Udon to rodzaj grubego makaronu. Cienki z kolei to soba. Uwielbiam te makarony. Moge jesc je na okraglo. Jedzenie jest pyszne. Wytaczamy sie z przybytku rozkoszy. Teraz do pelni szczescia brakuje mi piwka.

Sob sob  sob.......chociaz malutkiego. Mnisi pija piwo. Widzialam u nich skrzynki z tym boskim trunkiem. A moze od tego maja co niektorzy takie wielkie brzuchy? No chyba ze byly one targane dla okjakusama. Moze. Eeee tam pewnie sami wszystko zlopia.

Nie ma piwka :(.

Wracamy. Po drodze jeszcze zahaczamy o mauzoleum Tokugawy. 

Jestemy z powrotem. Mialysmy isc na te medytacje o 17 ale jednak w dalszym ciagu olewamy temat. 


18.30 obiadokolacja. Tym razem w innej o wiele wiekszej sali. Jestesmy wszyscy stloczeni razem. Czesc gosci juz wyjechala i zostali sami maruderzy jak my. Jemy.

W trakcie posilku przychodzi 95-letnia staruszka i zaczyna cala swoja opowiesc od nowa. O matko ona tak co wieczor katuje gosci. O ile za pierwszym razem mozna poslucha o tyle za drugim ziewamy juz nudow. Tak jak Wlosi. Juz ich teraz rozumiem. Mowi dokladnie tak samo uzywajac identycznych konstrukcji zdan. O Jezu ona nauczyla sie tego juz na pamiec. Ile lat tak juz opowiada co wieczor???


Wieczorem kapiel. I tym razem jest to takze tradycyjna kapiel w stylu japonskim. Lazienki Japonczykow i ich sposob dbania o czystosc to temat frapujacy. Podobnie jak kible.

Pisalam wczesniej, iz w Takayamie zdalam test gajdzina na prawidlowe umycie sie. Tutaj napisze troche wiecej na ten temat bo moglam oobserwowac na zywo zachowania Japonek. 

Lazienka jest tylko dla kobiet i jest ona publiczna. Osobno sa ubikacje (tak jest zawsze). Wchodzi sie do niej oczywiscie bez butow. Jest wiele pomieszczen gdzie wchodzi sie bez butow, a zasadniczo mozna z nimi chodzic tylko po korytarzach. A wlasciwie nie. Wroc. Buty zostawia sie przed swiatynia. Wchodzac do niej dostaje sie kapcie. Wielokrotnego uzytku:-). Wszystkie sa takie same, roznia sie tylko rozmiarem. Co ciekawe sa tak zkonstruowane, iz mozna smialo zakladac je i na lewa i na prawa stope. Podczas wchodzenia np. do sali obiadowej stoja sobie rowniutko w rzedzie. Wychodzac z niej nie wiesz, ktore sa twoje i bierzesz pierwsze z brzegu. Rewelka. W kiblu zmieniasz kapciuszki na kiblowe. Oczywiscie zauwazylam takze rozowa pare.

Wracajac do kapieli, wchodzimy bez kapci do pomieszczenia przy lazience. Sa umywalki a zaraz obok koszyki. W koszykach zostawia sie swoja yukate i... wszystko inne. Totalnie goluskie. Inaczej nie mozna. Wchodzimy dalej do lazni. Golo i wesolo. Kazda z pan ma swoje stanowisko a w nim stoleczek miseczke lustro i kranik z prysznicem. Sa tez kosmetyki. Shiseido zeby nie bylo. Japonki siadaja na stoleczku nalewaja z kranika wody do miseczki i maczaja w nim malutki reczniczek. Polewaja sie woda z miski i namydlaja. Dalej mokrym recznikiem szoruja cale cialo bardzo dokladnie. Caly czas siedza na stoleczkach. W miedzyczasie polewaja sie woda z miski. Nastepnie myja wlosy. Dopiero wtedy uzywaja prysznica. Do spukiwania. Caly czas przy tym siedza. Ufff skomplikowana instrukcja obslugi japonskiej lazienki.

Po wymyciu panie wchodza do wanny a wlasciwie to maly basenik. Wolne zarty. One wchodza, a ja probuje. Woda ma ponad 40 stopni i jest kurewsko ale to kurewsko goraca. Nie wiem jak one to robia ale wchodza bez problemu. Gosi idzie znacznie lepiej. Ja sie mecze.

W koncu wchodze. Rozpoczynamy rozmowe. Jest wesolo. Oczywiscie wypytuja o wszystko co gdzie kiedy i z kim. Jestesmy tu jedynymi fajnymi laskami. Reszta to 45 +. Nie zeby zle wygladaly no ale wiecie grawitacja i porody robia swoje. My jeszcze bez takich doswiadczen. Jeszcze.

Wytrzymujemy we wrzatku 5 minut. Wychodzimy. Ubieramy yukaty. Wchodzi jakas Amerykanka. Jest zagubiona. Nie wie co ma robic wiec tlumaczymy. Gosia tlumaczy: naked toooootaly naked. Aaaaaa Amerykanka sie smieje i teatralnym gestem symuluje striptise.

Ranek. Sniadanie, pakowanie i pozegnanie. Na koniec molestuje jakiegos mnicha i dziewczyne z biura do zdjecia. Fotki sa najwazniejsze co nie??? Oni tez jak gdzies jada to fotografuja wszystko jak popadnie wiec ja tez moge. A co!! Mnich jest bardzo uprzejmy chwali moj japonski (wystatczy ze powiem dwa slowa a oni juz twierdza ze jestem biegla w ich jezyku) i jednoczesnie stwierdza, ze jestesmy obie przepiekne. No pewnie. To oczywiste. Zwlaszcza w zajez.....tfu swiatyni gdzie srednia wieku turystow to 45+. Ale co tam w Japonii mamy w ogole duze wziecie........u dziadkow :p.

Dalszy przystanek to Osaka i podroz do Beppu. 













1 komentarz:

  1. A leż Ty nieczuła i antyspołeczna - chołoty nie stać na wyprawy do Japonii, dlatego ich tam nie ma. Nie zaś dlatego, że nie chcieliby tam pojechać. Co prawda, co niektórzy wybraliby z marszu Tajlandię, z powodu słynącej tam rozpusty, ale na to też trzeba mieć kasę :). Te japońskie cmentarze, to bardzo przypominają meksykańskie. Co prawda widziałam tylko na zdjęciach, ale tam też jest kolorowo, czasem wręcz jak na jarmarku.

    PS: pewnie, że jesteście najpiękniejsze. Aż dziw, że jeszcze Was tam na okładkę Glamour nie zaproszono.

    OdpowiedzUsuń