Z samego ranka wstalysmy z Gosia i pozegnalysmy nasz rozowy hostel z horroru. Na odchodnym wreczylysmy naszemu managerowi 2 pudelka czekoladek, ktore kupilysmy mu w ramach wdziecznosci za okazana nam pomoc przy rezerwacji noclegu. Pozniej jednakze obie zastanawialysmy sie czy to byl dobry pomysl, bowiem w jasnym swietle dnia okazalo sie iz nie mial on kilku zebow z prawej strony szczeki:-). Slodycze niszcza zeby. Kazdy to w koncu wie. Nawet dziecko.
Dojazd do naszego nowego przystanku wydawal sie nieszczegolnie skomplikowany, dlatego tez wyruszysmy na pewnym luzie. Najpierw autobusem trzeba dojechac do stacji kolejowej aby nastepnie z niej ruszyc do stacji Tengachaya w Osace. Stamtad nalezy wziasc lokalny pociag i pojechac do Gokurakubashii aby nastepnie przesiasc sie w kolejke liniowa, a dalej w busa, ktory zawiezie nas bezposrednio do swiatyni Rengejoin, gdzie mialysmy zabukowany nocleg. Musze powiedziec, iz z pewnym zalem opuszczalam Kyoto, bowiem obok przepieknyh swiatyn, harczacy kierowcy autobusow z maseczkami na twarzy, stanowili niezwykly koloryt tego miasta. Jednoczesnie jednak musze bardzo pochwalic mieszkancow Kyoto za ich niezwykla chec okazywania pomocy turystom, nawet wtedy gdy ci ostatni o nia nie prosza, a zatrzymuja sie jedyie na chwilke studiujac przystanki autobusowe.
Wydawac by sie moglo, iz mamy juz wszystko obstukane. Jechalysmy juz metrem, koleja, autobusem i nic nie powinno juz nam sprawiac trudnosci. No wlasnie. Wydawac by sie moglo.
Wpadamy na stacje. Uderzamy od razu do automatu. I tu zonk. Automaty w Kyoto sa juz troche nne niz w Tokyo i co gorsza nie maja wersji angielskiej. Meczymy sie okrutnie przy automacie. Z doswiadczenia wiemy, iz nalezy wybrac nr stacji, do ktorej sie jedzie. Ale ktory to nr? Sa trzy nr pry naszej stacji.
Obok nas zaczyna krecic sie jakis Japonczyk i widzac trudy biednych gajdzinek, ochoto rusza z pomoca. Problem polegal na tym, iz calkowicie nie znal on jezyka anielskiego, a co gorsza byl chyba jeszcze mniej zorientowany niz my w obsludze automatu. W koncu jakos kupuje bilet i ruszam do pana przy okienku aby potwierdzic prawidlowosc dokonanego przez nas zakupu. Hai hai ii desu. Kiwa glowa potwierdzajaco. Uffff. Wchdzimy na peron, wsiadamy do pociagu, jedziemy. Przed nami 21 stacji wiec z luboscia oddajemy sie kontemplacji tego co najbardziej lubimy czyli zachowan Japonczykow oraz ich ubioru. Dzisiaj poszly na tapete buty. No wlasie. Japonskie buty. Ot nastepna hydro zagadka.
Temat butow, kibli, rozu i kilku jeszcze innych rzeczy stanowi dla nas nieustajaca zagadke. Dlaczego akurat buty spytacie? Ano poniewaz sa one pernamentnie za duze. I to nie o jeden rozmiar ale co najmniej o dwa. Jezeli chodzi te czesc garderoby, jest ona w naszym odczuciu tragiczna. Japonki nosza beznadziejne buty, bowiem nie dosc, ze sa one potwornie brzydkie i malo kobiece to jeszcze za duze. One po prostu nimi szuraja. Nosza albo buty sportowe adidasy, tenisowki albo przedpotopowe czulenka jak dla babci. Mezczyzni maja w tym zakresie lepszy gust ale rowniez sa one za duze. Duuuzo za duze. Wysokich obcasow jest tu jak na lekarstwo. A jak sie juz takowe znajda to sa brzydkie. Przez caly pobyt widzialysmy moze zaledwe dwie pary ladnych szpileczek.
Nastepnym problemem jest to iz Japonki kompletnie ale to kompletnie nie umieja chodzic w obcasach. Smiesznie stawiaja kroki jakby mialy sie zaraz przewrocic. Bystra Gosia szybko zauwazyla iz wiekszosc kobiet ma dziwnie wykrzywiona prawa noge, nawet jak siedza. Hmmm moze to efekt tych za duzych butow? A moze to genetyka:-). Gosia twierdzi, ze to od za nisko noszonych plecakow, ktore musza prowadzic do probleow z kregoslupem. Rzeczywiscie za kazdym razem jak widzimy uczniow podstawowki gimnazjum czy liceum, ich plecaki zwisaja smetnie duzo ponizej bioder. Ale wracajac do butow jak ktos zna rozwiazanie tej zagadki dlaczego te buty sa take wielkie, bede wdzeczna za odpowiedz.
Wysiadamy na odpowiedniej stacji. Teraz przesiadka na linie metra. Szukamy. Hmm niby na stacji jest nasz docelowy kierunek ale przeciez to nie metro. O co kaman?
Pytam sie konduktora cikatetsu doko desuka (gdzie jest metro)? Hai hai cikatetsu i macha w strone pociagu. Demo train desu (ale to jest pociag) odpowiadam. Hai hai traino desu. Nic nie rozumiem. To jak to kurna jest. Pociag czy metro. Wsiadamy jednak. Jedziemy. No kurna to zwyky pociag mysle. To jak to z tym metrem. Po dwudziestu minutach wjezdzamy w tunel i zwykly pociag zamienia sie w wagon metra......
Tego nie byo w przewodniku.
Dojezdzamy. Teraz szybko bilety do Gokurakubashii. Dobra sa. Kupilysmy te prawidowe czyli tansze (sa jeszcze drozsze limited express). Jestesmy zadowolone. Jest i peron. No tak ale, o ktorej godzinie. Pytam sie jakiejs Japonki. Mysli chwilke, konteplujemy razem rozkad linii pociagow, sprawdza w telefonie. Ok jest to ten za 15 minut. Cos mi jednak nie daje spokoju. Czy aby to na pewno ten? Niewazne wlasnie przyjechal, wsiadamy. Ooo hmmm sa miejscowki. Eeee tam siadamy gdzie popadnie najwyzej zmenimy wagon na normalna klase bez miejscowek.
Jedziemy. Tralala jakie fajne wkdoczki, yeee jedziemy do swiatyni buddyjskiej gdzie bedziemy dwie noce. Super!!!!!
Wchodzi konduktorka. Grzecznie pokazujemy bilety. O sory cigau. Jakie cigau? Aha nie mamy pewnie miejscowek. Ok nie ma problemu, ktory wagon jest bez rezerwacji? Eeeeee caly pociag objety jest rezerwacja????!!!!!!!
......
Wsiadlysmy w ten drozszy. Prawo Murphiego w dalszym ciagu nas przesladuje. Robimy dopate.
Gokurakubashii. Teraz tylko kolejka linowa.
Japonczycy to na prawde dziwny narod. Maja ludzi od wszystkiego. Pan, ktory streruje ruchem drogowym mimo, ze sa swiatla, pani ktora jezdzi winda i ktorej jedynym zadaniem jest przywitac wchodzacych, wlaczyc guzik i pozegnac wychadzacych z windy, pani, ktora stoi na peronie metra i robi za barierke (naprawde). Ja mam swoja teorie. Ich jest 140 mln i nie maja takiego bezrobocia jak u nas, a nas jest tylko 40 mln. No wlasnie. Dlatego nie ma takiego bezrobocia. Tworzy sie zawody bez sensu tylko po to, zeby ludzie mieli prace.
I tym razem Japonczycy nas nie zawiedli. Wychodzimy z pociagu a tam 3 panow w dleglosci 5 m od siebie krzyczacych i machajacych lapkami tedy do kolejki liniowej!!! Jednoczesnie nad nimi unosza sie gigantyczne napisy i strzalki tedy do kolejki liniowej. Z megafonu saczy sie glosny komunkat w prawo do kolejki liniowej. Kolejka liniowa jest 30 krokow od pociagu. Nawet slepy i gluchy nie mialby problemow. Doprawdy rzad polski powinien sie uczyc od rzadu japonskiego.
Wysiadamy z kolejki ktora zawiozla nas na sama gore. Koyasan to jedyne miejsce w Japonii gdzie swiatynie sa polozone na szczycie samej gory. Jest on wpisany na liste UNESCO podobnie jak Shirakawa-go. Widoki sa boskie a to dopiero poczatek. Dobra teraz lokalny bus do naszej swiatyni. W przelocie wyrywam jeszcze mapke jakiemus robiacego takze za slupa Japonczykowi. Jedziemy. Autobusy juz znamy wiec wiemy jaka jest procedura. Wysiadamy i naszym oczom ukazuje sie ......wooooww. Pieknie jest :-)
W srodku.
Nagle zaskoczenie. Nie macie kartki z centrum informacyjnego? Nie. Wyszeptuje prawie blada. Aha. Ok ok. Pani dzwoni do centrum cos sie nie zgadza. Belkocze moje nazwisko przez telefon ze sama z trudnoscia je rozpoznaje. Po drugiej stronie telefonu ktos rzuca sluchawka. Robie sie coraz bielsza a jednoczesnue goraco mi. Uffff w koncu po drugim telefonie sie udaje. Kurde mialysmy isc najpierw do centrum??? Cos mi sie kolacze co mowil manager. Chyba tak. Niewazne udalo sie:-).
Jest juz pozno niedlugo jest kolacja wiec zwiedzanie bedzie jutro. W Japonii zawsze ciemno jest juz o 19 wieczorem. Kolacja zapowiadana jest przez megafon. Zreszta tu czesto wywoluja kogos przez megafon. Idziemy. W polowie drogi do jadalni zabiega nam droge mlody mnich. Eeeee bolzniak wystekuje z trudem. Hai usmechamy sie szeroko. Prowadzi nas do jadalni.
Wow jadalnia, jedzenie boskie. Jadalni jest co najmnej kilka jezeli nie kilkanascie. Siedzimy z Wlochami Kanadyjczykami i Amerykanami. Przychodzi wlascicielka zajaz.....tfu swiatyni buddyjskiej. Staruszka ma 95 lat. Byla nauczycielka angielskiego. Opowiada historie Koyasan i tej swiatyni. Wlosi ziewaja z nudow (pewnie nic nie rozumieja) albo zerkaja nas (mezczyzni), Kanadyjczycy i Amerykanie udaja, ze jej sluchaja bo siedza blisko niej. My sie szczerzymy ale staramy sie sluchac bo to ciekawe. Staruszka sie produkuje. Dlugo.
Swiatynia okazala sie......niezle properujacym biznesem rodzinnym. Mowie wam to jest dopiero biznes. Kasa plynie strumieniami. Mnostwo slicznych tradycyjnych japonskich pokoikow z tatami, spaniem na podlodze i mknacymi z predkoscia blyskawicy po licznych zaulkach i korytarzach mnichow. Maja nawet biuro. Zeby nie bylo watpliwosci to jest prawdziwa swiatynia tylko troche odbiega od tego co sobie o buddyjskich swiatyniach wyobrazamy:-) . Wszedzie czysciutko pachnaco, kwiatki w wazoniku, kosmetyki shiseido w lazience, podgrzewana deska w kiblu, suszarki do wlosow. Sterylnie az boli. Normalnie full wypas i niech zyje globalizacja!! Zara zara a czy tu sie nie kontempluje. Tak o 6 rano i o 17 wieczorem (my z Goska to olewamy). To co robia mnisi przez ten caly dzien? Ano dobre pytanie. Odpowiedz: zyja jak paczki w masle. Licza kaske, oprowadzaja klientow, przygotowuja pokoiki, sprzataja, zapraszaja na obiad, od czasu do czasu bija w gong. Zyc nie umierac. Normalnie bajka. Ktos zaraz pomysli no tak ale nie maja kobiet. A guzik. Moga sie zenic i tyle w temacie. A najlepszym przykladem jest nasza staruszka, ktorej maz byl wlascicielem tego przybytku a teraz prowadzi go jej najstarszy syn.
Ale i tak jest very nice. Podoba nam sie tu. Gosia jest wrecz zachwycona. Leczy traume po managerze.
Ide spac ale nie wiem czy zasne bo tu nie ma scian, tylko takie tekturki. Slysze chrapanie, sapanie, smarkanie i drapanie sie po 4 literach. Ale i tak jest bossssko.
Jak wręczyć? Najlepiej osobiście :) Komu? Taki miś jest tylko jeden :) Jeśli bezbłędnie wręczysz mi nagrodę, to i Ty dostaniesz w nagrodę coś bliskiego sercu misia ;)
OdpowiedzUsuńCudownie, jak ja Wam zazdroszczę, tyle zobaczyć na własne oczy, a nie tylko na zdjęciach i w filmach. Dziękuję za zdjęcia :). Pięknie i pewnie nie chce Wam się wracać. Opowiadałam dziś u mojego klienta, o Waszych przygodach z toaletami i tak się uśmiali, że koniecznie musiałam im podesłać linka do bloga. Natala, blog to był Twój pomysł trafiony w samo sedno. Pisz więcej. I ucałuj Gosię.
OdpowiedzUsuńNareszcie bajeczne fotki:-))) super!!! I te wasze PRZYGODY!!!!:-) Kurde, Rudia, pamiętasz naszą podróż pociągiem do Zakopanego (w nocy!) ? To ja bym w tej Japonii chyba zawału dostała:)))
OdpowiedzUsuńAJG:-)